piątek, 13 lutego 2015

Jak to jest na norweskiej uczelni?


Wyjeżdżając na Erasmusa nie podejrzewałam, że moje uczelniane życie zmieni się aż tak. Ilość różnic jest ogromna - począwszy od organizacji roku akademickiego, rozkładu zajęć, skończywszy na sposobie ich prowadzenia i zasadach dotyczących nauki.



1. Kiedy w zeszłym roku mówiłam, że w sierpniu wyjeżdżam na Erasmusa, niektórzy patrzyli na mnie zdziwieni, że heloł, to są jakieś wakacyjne wyjazdy erasmusowe? No nie, nie ma, ale rok akademicki w Norwegii rozpoczyna się w połowie sierpnia. Myślicie: fajnie, to pewnie kończycie też wcześniej? I tak, i nie. Pierwszy semestr skończyliśmy owszem sporo wcześniej niż w Polsce - ostatnie prace egzaminacyjne składaliśmy 2. grudnia. Zaraz po feriach świątecznych, 5 stycznia, zaczęły się zajęcia z drugiego semestru. Byłam niemal pewna, że skończymy w okolicach maja i spokojnie zdążę się przygotować do obrony magisterskiej, ale nie - ostatni egzamin mamy w okolicach 12 czerwca, co przy długich terminach oczekiwania na wyniki egzaminów (3 tygodnie) oznacza, że mój semestr trwa właściwie do końca czerwca. To z kolei oznacza, że norwescy studenci mają około 1,5 miesiąca wakacji. Aha - jedynymi feriami w czasie roku akademickiego są te świąteczne.

2. Jak już jesteśmy przy kalendarzu, to przejdźmy do tego tygodniowego. Rozkład zajęć, w którym w każdy poniedziałek, wtorek, środę i tak dalej robimy to samo wydaje nam się jedynym słusznym podejściem, ale tutaj nie zawsze tak to funkcjonuje. W tym semestrze faktycznie mam 'normalny' plan, ale w zeszłym zajęcia miałam poukładane tak, że gdyby nie dodatkowy norweski, to miałabym czasem nawet trzytygodniowe przerwy pomiędzy nimi. Zajęcia są skumulowane w bloki - na przykład jeden przedmiot to dwa tygodnie siedzenia na uczelni codziennie albo pięć tygodni, kiedy spędzamy w szkole każdy czwartek i piątek. Kiedy przed przyjazdem pytałam koordynatorkę jak to ma wyglądać to napisała, że będziemy wtedy siedzieć na uczelni cały dzień. Szczerze mówiąc siedzenie w szkole od 8 do 18 czy 20 (tak jak często wygląda to w Polsce) to kiepska perspektywa, ale przecież to Norwegia, kto by się przepracowywał. Cały dzień oznacza tutaj od 9:30 (wyjątkowo czasem od 8:30, ale to rzadkość) do 14, no maksymalnie 15:30.

3. Zastanawiacie się pewnie, jak przy kilkunastu przedmiotach (u nas na dziennikarstwie w tym semestrze miałabym około 15 przedmiotów, o ile dobrze pamiętam) mieć choćby tydzień wolnego, nawet przy takim rozkładzie zajęć? No jasne, że to niemożliwe. Ale ja na szczęście mam tylko dwa obowiązkowe przedmioty. No tak: Erasmus - pomyślicie. Otóż wcale nie chodzi tu o program zajęć dla wymiany, bo chodzę na regularne zajęcia dla Norwegów i oni też nie mają nic ponadto. Każdy przedmiot ma 15 punktów ECTS, najmniej 10, ale to niespotykana na naszym kierunku rzadkość. Czy nie uważam, że przez to nauczą się mniej? Znów - i tak, i nie. Mniej ilościowo na pewno: w końcu nie będą mieli okazji liznąć ani trochę komunikologii, nie poznają profesora Fleischera, nie będą mieli szansy na zgłębienie tajników dyskursu. Wprawdzie bez tego nie ma mowy o byciu dobrym dziennikarzem, ale jednak z drugiej strony inne zagadnienia poznają całkiem dogłębnie. W zeszłym semestrze miałam przedmiot Climate Change Journalism. Dzięki niemu mogę wreszcie porozmawiać z Bartkiem o albedo (nie, niestety nie ma to nic wspólnego z libido, ale też jest ciekawe), raporcie IPCC i budżecie węglowym.



4. No dobra, może i znam parę nowych mądrych słówek, ale do czego właściwie mi się przydadzą? Na szczęście nauka nie wyglądała tak, że przyszedł facet z katedry geografii, wyłożył kilka niezrozumiałych teorii, a na egzaminie przetestowali nas z tego, co wkuliśmy na pamięć. Ćwiczyliśmy nabytą wiedzę w praktyce. Dlatego właśnie w czasie tych tygodniowych przerw między zajęciami raczej się nie nudziłam, tylko pisałam, pisałam, pisałam - i to wcale nie naukowe eseje, tylko artykuły dziennikarskie, które (przynajmniej z założenia) miały się nadawać do publikacji. Słowem - ćwiczyliśmy tę wiedzę w praktyce.

5. Okej, ale jeśli nie był to ten facet z katedry geografii, to kto? Każde zajęcia to wizyta nowych gości. Mamy nauczyciela prowadzącego, który czuwa nad wszystkim, ale na każdych zajęciach, na każdym przedmiocie, mamy wykład gościnny. Przyjeżdżają do nas ludzie zajmujący się danym zagadnieniem w praktyce, najczęściej dziennikarze, rzecznicy, korespondenci, ale też naukowcy opracowujący je szczegółowo. Co jeszcze ciekawsze: specjalnie na nasze zajęcia przyjechało dwóch gości ze Stanów Zjednoczonych. Nie, nie przy okazji jakichś innych spraw w Oslo - przylecieli z innego kontynentu po to, żeby przeprowadzić z nami kilka zajęć. No ja wiem, że Norwegia to bogaty kraj i stać ich, ale kiedy ostatnio przyszedł do Was jakiś dziennikarz z lokalnej stacji radiowej? No właśnie, pewnie nigdy.



6. Część z Was (wiem to, sprawdzone info!) nie była też nigdy w uczelnianej bibliotece. Pocieszający jest fakt, że tutaj też nie musielibyście. A to dlatego, że (przynajmniej ja miałam takie szczęście) często potrzebnych książek tam po prostu nie ma. Ale jak to, nie potrzebują książek na studiach?! Ano potrzebują i naprawdę je czytają! Wiem, że to zaskoczenie dla Was. Jeszcze większym jest to, że te książki kupują. Na początku semestru prowadzący daje listę książek, a zaraz po zajęciach norwescy studenci biegną do księgarni uczelnianej, która jest w każdym kampusie. Nie do pomyślenia, co? No dla mnie też, zwłaszcza, że książki nie kosztują 40 złotych, tylko zazwyczaj 200-300 koron, a często nawet więcej.

7. Na koniec ciekawostka. O tym jak w Norwegii wygląda sesja egzaminacyjna już pisałam w tym tekście. To dopowiem dziś jeszcze co nieco. Otóż zabieram się właśnie za projekt, który muszę skończyć jakoś do maja. Wcześnie zaczynam, powiecie? Owszem. Ale nie mam innego wyjścia. Zapisałam się na przedmiot 'Web Publishing'. Miałam już podobny w Polsce, więc pikuś - pomyślałam. W Polsce na zaliczenie musiałam na stronie A4 opisać własny pomysł na serwis internetowy. Tutaj - ten serwis stworzyć, do tego opisać metody działania na 5-10 stron, a następnie zdać egzamin ustny. I wiecie co? Cholernie mnie ta perspektywa cieszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)