wtorek, 30 grudnia 2014

To słowo na S

Ale to 's' z kreseczką u góry. O Święta mi chodzi. To przez nie się nie odzywam, bo wtopiłam się w kanapę, nawet palce mi przytyły i trudno im trafiać w klawisze. A tak serio to

czwartek, 25 grudnia 2014

Chcemy Wam coś ogłosić...

 

... bo Święta Bożego Narodzenia to dobry czas na głoszenie Dobrych Nowin. Na mówienie dobrych rzeczy. I na cieszenie się radościami bliskich. Mamy więc nadzieję, że będziecie cieszyć się razem z nami, tak samo jak cieszymy się my. Bo dla nas to bardzo ważne i jesteśmy już w takim wieku, że te 'dary losu' potrafimy i chcemy docenić. Wręcz potrzebujemy ich. Dlatego chcemy Wam powiedzieć, że...

poniedziałek, 22 grudnia 2014

Hello, I'm home!

Pełni nadziei i wątpliwości na początku podróży...
Jeżeli mieszkasz daleko od rodzinnego domu i wracasz tam na święta, to one nagle zyskują magiczny wymiar - prawie taki sam jak w dzieciństwie. Magiczny jednak jest nie tylko sam dom, ale również droga do niego. 

 Zwłaszcza jeśli chcesz zaoszczędzić i zamiast płacić horrendalne (w porównaniu z nieświątecznym czasem) sumy za bilety lotnicze wybierasz tańszą opcję. Kiedy jednak lądujecie w aucie z dwiema właściwie obcymi osobami może nagle okazać się, że nie dość, że oszczędzacie, to jeszcze wiele zyskujecie. Nawet jeśli jest to znajomość wszystkich najnowszych hitów disco-polo to i tak warto. A jeśli macie niewątpliwą przyjemność podróżować z rozmownym podróżnikiem to już w ogóle. Zwłaszcza jeśli okazuje się, że swoje podróże odbywa najczęściej w czasie (np. budząc się 3 dni po imprezie). Dodatkowym atutem takich wycieczek jest to, że głodna wiedzy i opowieści o wielkim świecie stajesz się dobrym słuchaczem dla spragnionych opowiedzenia o swoich przygodach całemu światu. Wtedy możesz dowiedzieć się wszystkiego o najsłynniejszych przemytnikach tej części Europy i najświeższych ploteczek nie tylko z Polski i Norwegii, ale też Danii, Szwecji, Niemiec, Finlandii i Francji. Ciesz się tym - to doskonała inspiracja do bajek opowiadanych przyszłemu potomstwu.

czwartek, 18 grudnia 2014

Grzane wino

Dziś przychodzę do was znów z przepisem. Tym razem na coś płynnego, alkoholowego, ciepłego. Tak, grzane wino, bo wczoraj* poczułam się winna (nomen omen), że was tak kuszę, a później zostawiam z niczym.


wtorek, 16 grudnia 2014

Rudolf czerwononosy...

Jest grudzień. A w grudniu - jak wiadomo - każdy podśpiewuje sobie Last Christmas (chociaż nikt nie chce się przyznać i każdy nienawidzi), je pierniki i myśli o prezentach. My też chcieliśmy poczuć klimat świąt, ale ponieważ 'choinkę' ubrałam kilka tygodni temu, a Bartek z tęsknoty za domem już od początku listopada puszcza Trójkowego Karpia (oczywiście jedyną słuszną wersję, czyli Karp I), to jakoś to wszystko się już przegryzło, przejadło i z atmosfery nici. Wybraliśmy się więc na otwarcie świątecznego jarmarku.

sobota, 13 grudnia 2014

Ciasto niepoprawne politycznie

A dziś przedstawiam Wam brownie. To taki murzynek, który nie wyszedł, tylko że specjalnie. Następnym razem, jak Wam murzynek nie wyrośnie to będziecie wiedzieli co powiedzieć gościom/chłopakowi/mężowi/współlokatorce.

Ten przepis jest prosty aż do bólu i w tym tkwi jego urok. Oczywiście zmodyfikowałam go bardziej niż mniej, bo nie byłabym sobą gdybym trzymała się szablonu.
Aha, zanim przejdę do przepisu, wyjaśnijmy coś sobie.Naprawdę nie musicie mi pisać, że jak brownie to tylko z czekolady. Teoretycznie wiem i może nawet bym się z Wami zgodziła, gdyby nie to, że z tego przepisu smakuje fantastycznie. Poza tym, serio, myślicie że mieszkając z Bartkiem mam jakąś czekoladę, którą mogłabym użyć do ciasta?

czwartek, 11 grudnia 2014

Widziałam Malalę

Znacie to uczucie, że jesteście w ważnym miejscu, w ważnym czasie i uczestniczycie w czymś, co jest ważne nie tylko w zasięgu lokalnym, ale na poziomie całego świata? Bo tak właśnie czułam się wczoraj. Bo wczoraj byłam na miejskich uroczystościach wręczenia Pokojowej Nagrody Nobla (niestety jeszcze nie dla mnie, sąsiedzi donieśli, że czasem kłócę się z Bartkiem).

Tegoroczna Nagroda była mi szczególnie bliska z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że mieszkam w mieście, w którym od początku jest przyznawana i wręczana*. Po drugie dlatego, że laureatką została Malala, dziewczyna której losy śledzę odkąd zrobiło się o niej głośno.

poniedziałek, 8 grudnia 2014

PA - NI - KA na morzu

Tu już w Kilonii, jedyna okazja na fotkę ze statkiem,  bo tam czasem świeci słońce.

Tytuł czytajcie sobie jak chcecie, w każdej konfiguracji będzie to prawda, bo byłam i ja, i morze, i panika. I był nawet wielki statek!

Ale od początku. Jakoś drugiego dnia po przyjeździe do Oslo Bartek powiedział, że jak będę chodziła wszędzie z nim (albo raczej łaziła za nim) to w życiu się w tym mieście nie odnajdę i mam sobie iść gdzieś sama. No to oczywiście poszłam do portu, a tam... Wieeeelki statek. Zaniemówiłam z wrażenia, bo wychowana w lasach centralnej Polski nigdy takiego nie widziałam. W życiu nie pomyślałabym, że jakiś statek może być jeszcze większy, a w dodatku że na niego wsiądę.

czwartek, 4 grudnia 2014

Bułeczki cynamonowe


Kanelbullar, cinnamon rolls, łotewa. Najważniejsze, że pyszne i wbrew pozorom naprawdę proste. Przy robieniu ich popełniłam chyba wszystkie możliwe błędy, m.in. rozmieszałam drożdże w zimnym mleku, bo nie chciało mi się go podgrzać, zaczyn wylałam na mąkę z dodatkiem soli, której drożdże nie lubią (na zabój - dosłownie) i dodałam pełną ilość cukru do zaczynu, co jest podobno błędem, bo choć drożdże żywią się cukrem, to podobno je zapycha w większej ilości (wcale się nie dziwię, ja też samego cukru nie dam rady zjeść). 

Według wspaniałych, obytych i doświadczonych pań domu zrobiłam wszystko, żeby ciasto zamiast wstawić do piekarnika, to wyrzucić do kosza. I co? No i z pewnym niepokojem, dość nieśmiało i powoli zaczęło rosnąć. A jak już zaczęło to musiałam się pospieszyć, bo chciało wyjść z pokoju na spacer. Także drogie panie i drodzy panowie - nie martwcie się, tylko róbcie swoje, a jeśli drożdże nie są sprzed dwóch lat, ani nie rozpuszczacie ich w mleku, które jest tak gorące, że nie można tego zrobić ręką, to na pewno się uda. Zwłaszcza z przepisem od Nigelli Lawson.

wtorek, 2 grudnia 2014

Scream, skrik i krzyk.

Skoro tu jesteście to znaczy, że zagadka rozwiązana i mogę już powiedzieć: tak byliśmy w Muzeum Muncha. I tak - widzieliśmy 'Krzyk'.

Aaa, uwielbiam takie chwile, kiedy coś co się oglądało tylko w internetach lub albumach, o czym uczyło się na lekcjach można zobaczyć wreszcie na własne oczy. Przeżycie ogromne, ale nieudokumentowane, bo 'Krzyk' wisi w maleńkiej, ciemnej sali, w której nie wolno robić zdjęć. W ogóle, bo flesza nigdzie nie można użyć, a tam nawet bez niego nie można fotografować. I nie to, że wisi kartka, a ja jestem tak bardzo wrażliwa na prawo - nie, nie, po prostu jak wchodzisz do tej sali, to zaraz za Tobą wkracza tam Pan Bodyguard. A właśnie - w całym muzeum wszędzie są dość młodzi Panowie Bodyguardowie - miłe zaskoczenie, jeśli porównać je ze znudzonymi Paniami w innych muzeach i galeriach (o polskich mówię, bo tylko w takich byłam), które patrzą morderczym wzrokiem na każdego, kto choćby zbliża się do dzieła lub eksponatu z wdrukowanym na ustach i gotowym do działania 'Tego nie wolno dotykać!'.
Ale fakt jest taki, że w naszych muzeach widzimy czystą sztukę. W Muzeum Narodowym z tego co pamiętam obrazy są gołe i naturalne - w Muzeum Muncha wszystko przykryte szkłem. I to akurat mało mi się podoba, ale powiedzmy, że rozumiem.
Trafiliśmy akurat na wystawę Through Nature, w której część eksponatów pochodziła z Muzeum