tag:blogger.com,1999:blog-64010438130345368692024-03-13T03:38:33.387+01:00Pan i Pani Kapieces of our lifePaulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.comBlogger141125tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-578179023888103552021-03-28T21:32:00.003+02:002021-03-28T21:32:37.029+02:00Ciąża to nie choroba! <p></p><div style="text-align: justify;"> </div><div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-Ofd-c0YOqOI/YGDZcasSThI/AAAAAAAAH7M/l0_zAl7_LJYoFhInofP5HFFrzco-7-bVgCLcBGAsYHQ/s2048/20210222121751_IMG_0507.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1536" data-original-width="2048" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-Ofd-c0YOqOI/YGDZcasSThI/AAAAAAAAH7M/l0_zAl7_LJYoFhInofP5HFFrzco-7-bVgCLcBGAsYHQ/w640-h480/20210222121751_IMG_0507.jpg" width="640" /></a></div><div style="text-align: justify;"><br /></div><p></p><p style="text-align: justify;"><b>Ciąża to nie choroba!</b></p><p style="text-align: justify;"><b>Słyszę to i od razu wiem, że mam do czynienia z osobnikiem prawdopodobnie pozbawionym macicy, a z całą pewnością empatii.</b></p><span><a name='more'></a></span><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Jasne, ciąża jednostką chorobową nie jest. Ba, zdarzają się ciąże, w których kobiety do końca mogą góry przenosić i żadnych objawów nie odczuwają.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Ale ten wkurzający tekst, używany jest zazwyczaj by powiedzieć komuś, żeby się z sobą nie pieścił.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Komuś, kto prawdopodobnie po wejściu na piętro domu musi usiąść i uspokoić oddech. (Bo ciało nosi przed sobą kilkukilogramowy balast przez 24 godziny na dobę)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Kto po spacerze musi resztę dnia łagodzić ból miednicy, a przy każdym kroku ma wrażenie, że stawy zaraz się rozpadną. (Bo relaksyna, która ma pomóc w porodzie, działa na wszystkie stawy powodując ich większą ruchomość, a przy tym ból)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Kto musi zrezygnować ze swoich ulubionych spacerów. (Bo zmieniony środek ciężkości powoduje ból kręgosłupa)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Kto planuje wszelkie pozadomowe aktywności pod kątem dostępności toalety, bo potrzebuje jej co kwadrans. (Bo nie dość, że dziecko uciska na pęcherz, to od samego początku ciąży większa ilość krwi wymusza zwiększoną pracę nerek)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Komuś, kto albo na słowo seks dostaje mdłości, albo ma libido siedemnastolatka, ale co z tego skoro ciało nie chce z nim współpracować. (Bo albo hormony, albo zakaz, albo trudności natury wielorybiej)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Kto leżąc czuje, że mdleje. (Bo ciężar macicy przygniata duże naczynia krwionośne)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Kto codziennie poznaje nowe rodzaje bólu. (Wraz z nowymi akrobacjami których uczy się lokator brzucha)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Kogo męczą najprostsze, codzienne czynności, a stanie przy blacie albo w kolejce w markecie to ryzyko omdlenia. (Bo serce musi pompować kilka litrów krwi więcej niż zwykle, a puls nawet w spoczynku zwiększył się 1,5-krotnie)</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">A to tylko niektóre z atrakcji ciążowych, bo wspominam tylko o tych wynikających z fizjologicznej ciąży, bez obciążeń, chorób i zagrożeń.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Wystarczy odrobina wyobraźni, by dostrzec, że tworzenie całkiem nowego człowieka to ogromny wysiłek, który nie obejdzie się bez konsekwencji dla organizmu.</p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;">Więc jeśli usłyszycie kiedyś ten krzywdzący i niesprawiedliwy tekst, to śmiało odpowiedzcie, że ciąża może i chorobą nie jest, ale już brak empatii to poważny psychiczny deficyt. </p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p><p style="text-align: justify;"><br /></p>Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-21992296665440132962020-03-08T20:23:00.003+01:002020-03-08T20:37:07.059+01:00My, kobiety<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-_taSbKWEorc/XmVGI1983wI/AAAAAAAAHWM/JaoQS-hb9fsf4YUbOpUZzDZk4pA0AXqOwCLcBGAsYHQ/s1600/IMG_20200308_102011.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="640" src="https://1.bp.blogspot.com/-_taSbKWEorc/XmVGI1983wI/AAAAAAAAHWM/JaoQS-hb9fsf4YUbOpUZzDZk4pA0AXqOwCLcBGAsYHQ/s640/IMG_20200308_102011.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>My, kobiety. To o nas dziś myślę. Nie lubię tego święta. Nie lubię, bo ciągle jest tak cholernie potrzebne. Bo ciągle musimy walczyć i przypominać o naszym istnieniu. Bo ciągle nie jest po równo i ten dzień dobitnie mi o tym przypomina.</b></div>
<b></b><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jestem feministką. Dziś nie boję się o tym powiedzieć głośno. Świadomie identyfikuję się z tym określeniem i jestem gotowa dyskutować z każdym, kto ma ochotę podważać zasadność działalności feministek, wyśmiewać je czy obrażać. Walczę jak lwica z każdym, kto świadomie dyskryminuje kobiety, a tych którzy robią to nieświadomie - uświadamiam. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedyś, kiedy byłam dużo młodsza i dużo bardziej beztroska, zupełnie nie rozumiałam idei feminizmu. Jak to, myślałam, mamy przecież takie same prawa, takie same możliwości jak mężczyźni, z czym tu walczyć, o co, mamy już przecież wszystko. O, słodka naiwności. Z czasem zaczęłam zauważać. To, że znajomy chwali mnie za urodę i talent do gotowania, a mojego męża ceni za inteligencję i pracowitość. To, że kolega dostał pracę, mimo że to ja miałam do niej większe kwalifikacje. To, że emigracja jest bezlitosna dla kobiet i często kończy się bezrobociem i uzależnieniem od męża, a czasem depresją. Że rodzicielstwo jest bezlitosne dla mam, odbiera im równe szanse w karierze, czasem zgarniając po drodze życie towarzyskie, wiarę w siebie i ciało. Że mama zajmująca się dzieckiem jest po prostu mamą wykonującą swoje obowiązki, a tata zajmujący się dzieckiem jest wspaniałym ojcem. Że miesiączka, która dotyczy połowy ludzkości, nie dość, że utrudnia życie i przynosi przykre dolegliwości, to jeszcze dolegliwości te są bagatelizowane, a sam okres jest tematem tabu. Że to co mówi kobieta jest często umniejszane lub ignorowane. Że nawet w szpitalach pomoc otrzymujemy później niż mężczyźni. Że nie traktuje się poważnie naszych uczuć i emocji, tylko zrzuca winę na hormony, więc nie warto się nimi zajmować. Traktowanie jak maskotki. Szklany sufit. Niższe zarobki. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dziś myślę o kobiecości. Od wielu miesięcy kobiecość siedzi mocno w mojej głowie. Dziś chcę ją celebrować i głaskać, bo na to zasługuje. Bo to my, kobiety, musimy pokazać światu kim jest kobieta. Z czym musi się mierzyć. To my musimy nauczyć świat jak należy nas traktować. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedyś widziałam w kobietach dużo nienawiści wobec siebie nawzajem. Te ciche walki, ocenianie i brak solidarności. Sama poniekąd czułam tę niechęć. Ale od jakiegoś czasu staram się otaczać kobietami, które potrafią doceniać swoją kobiecość. Czytam i obserwuję te, które potrafią pogładzić po głowie, poklepać po ramieniu i powiedzieć "hej! jesteś ważna. To co czujesz i to czego potrzebujesz jest ważne!". Uczę się od nich. Jedną z nich jest autorka bloga <a href="https://mataja.pl/" target="_blank">Mataja</a>, która jak nikt wspiera mamy i zawsze trzyma ich stronę. Uczę się nie oceniać, doceniać i trzymać sztamę z innymi kobietami. I widzieć naszą siłę i solidarność. Bo potrafimy jak nikt zrozumieć się i wesprzeć. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy zbliżał się termin mojego drugiego porodu najbardziej stresowałam się opieką nad Anią. Czy uda nam się tak zorganizować opiekę nad nią, byśmy mogli spokojnie razem pojechać do szpitala? Zupełnie niepotrzebnie. Nagle okazało się że mam nie tylko plan A i B, czyli bliskie nam osoby, ale też C i D - pomoc ledwie znanych kobiet, które wiedziały co znaczy niepokój i stres o dziecko. Kiedy pewnego dnia zmagałam się z poważnym buntem dwulatka na środku przedszkolnego podwórka, nagle poczułam kobiecą dłoń na ramieniu i usłyszałam nad głową "jestem w tym razem z tobą, przechodzimy dokładnie to samo". Kiedy leciałam samolotem z wielkim brzuchem i dwulatką zaczynającą się nudzić, okazało się że przed nami siedzi hinduska kobieta z siedmioletnią córką, które przypadkiem bardzo lubią dzieci i potrafią pokazać 17 śmiesznych min w ciągu trzech minut. Że kiedy jest źle to wiem do kogo zadzwonić żeby usłyszeć proste "rozumiem i wspieram". </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
My, kobiety. Potrafimy jak nikt być razem i jak nikt się wspierać. Dbajmy o to, dbajmy o siebie same i siebie nawzajem. Bądźmy dla siebie dobre i łagodne. Wspierajmy się i trzymajmy sztamę. Doceniajmy, a nie oceniajmy. Tego nam życzę. Bo siła jest kobietą.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://www.facebook.com/martafrejmemy/photos/a.785849798108440/3355615221131872/?type=3&theater" style="margin-left: auto; margin-right: auto;" target="_blank"><img border="0" data-original-height="800" data-original-width="653" height="320" src="https://scontent.fsvg2-1.fna.fbcdn.net/v/t1.0-9/s960x960/89227319_3355615237798537_8734518279403470848_o.jpg?_nc_cat=1&_nc_sid=8024bb&_nc_ohc=fdFD1O6hivYAX9Vfg-L&_nc_ht=scontent.fsvg2-1.fna&_nc_tp=7&oh=2cebef26bca6939a9d83703b28a376a6&oe=5E945E7E" width="261" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Grafika: <a href="https://www.facebook.com/martafrejmemy/photos/a.785849798108440/3355615221131872/?type=3&theater" target="_blank">Marta Frej</a></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-73901496758766808402019-09-28T23:27:00.002+02:002019-09-28T23:27:39.275+02:00Miłość się rodzi<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-iYLKpuQgqOc/XY_QIu25S4I/AAAAAAAAHB4/4Iw1fxLHiWUSYqqXKE42Vlr_FapV6bxlwCLcBGAsYHQ/s1600/FOT_4603.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1062" data-original-width="1600" height="424" src="https://1.bp.blogspot.com/-iYLKpuQgqOc/XY_QIu25S4I/AAAAAAAAHB4/4Iw1fxLHiWUSYqqXKE42Vlr_FapV6bxlwCLcBGAsYHQ/s640/FOT_4603.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Pamiętam to uczucie, kiedy Ania miała dopiero pojawić się na świecie. Wielu rzeczy się wtedy obawiałam.</b> </div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Czy podołam opiece? Czy codzienność z małym dzieckiem nie przytłoczy mnie i jak odnajdę się w roli mamy? Zwyczajne chyba strachy przyszłej mamy. Była jednak jedna obawa, być może zupełnie abstrakcyjna, a może dość typowa, tylko pomijana w rozmowach mam? </div>
<div style="text-align: justify;">
Bałam się czy pokocham dziecko tak jak powinnam kochać jako mama.</div>
<div style="text-align: justify;">
Tyle w końcu mówi się o tej miłości mamy do dziecka. O jej sile, mocy, o tym jaka jest piękna i obezwładniająca, ile może zdziałać i że nie można jej do niczego przyrównać.</div>
<div style="text-align: justify;">
A ja, no cóż, nie wiedziałam co to znaczy, nie umiałam wyobrazić. Nie potrafiłam wyobrazić sobie że można kochać kogoś tak samo mocno jak Bartka, a co dopiero mocniej. Bałam się więc że ta miłość nie będzie taka jak powinna być i jaka będzie ze mnie matka.</div>
<div style="text-align: justify;">
A potem Ania przyszła na świat i zupełnie zapomniałam o tym strachu. Okazało się, że serce nie potrafi dzielić się na części, to bardzo silny mięsień, elastyczny, więc zdolny do podwojenia pojemności w jednej sekundzie. Potrafi pomieścić bardzo wiele, bez upychania po kątach i zmniejszania objętości dotychczasowej zawartości. Na szczęście ta obawa okazała się zupełnie nieuzasadniona.</div>
<div style="text-align: justify;">
Za chwilkę, za momencik, za parę dni do Ani dołączy młodsza siostra. I już wiem co to znaczy kochać dziecko, nie boję się więc czy potrafię i czy będzie "tak jak powinno". Boję się tylko tego, czy moje serce wytrzyma i gdzie ja to pomieszczę. Bo już teraz zdarza mu się pękać z dumy i miłości, a czuję że już za chwilę będzie wystawione na wielką próbę. </div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-67971907167863419482019-08-06T18:39:00.005+02:002019-08-06T19:16:59.583+02:00Ten związek jest skomplikowany<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-XQrSGlXXPaI/XUmsMWlS4yI/AAAAAAAAHAk/3o1vMtUV8D8oMdhRvKt_XqcISsO9sMVdwCLcBGAs/s1600/DSC09830x.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1072" data-original-width="1600" height="428" src="https://1.bp.blogspot.com/-XQrSGlXXPaI/XUmsMWlS4yI/AAAAAAAAHAk/3o1vMtUV8D8oMdhRvKt_XqcISsO9sMVdwCLcBGAs/s640/DSC09830x.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Moje serce dzieli się na pół, kocham mocno obiema połowami, choć z zupełnie różnych powodów. Za oboma tęsknię, od obu chcę uciec, do obu chcę wracać. Pogubiłam się, który jest tym pierwszym, a który drugim. Zdecydowałam już, w których ramionach wolę spędzić resztę życia, ale ten krok łatwy nie będzie, nie obejdzie się bez łez i tęsknoty.</b></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Skomplikowany. Tak najtrafniej można określić mój związek z krajem, w którym mieszkam i z krajem, w którym się wychowałam. Te komplikacje zaczęły się równo 5 lat temu, kiedy z bijącymi sercami wsiedliśmy do samolotu, z planem aby przez pół roku studiować i pracować, a później się zobaczy. Pół roku to było za mało, a po roku okazało się, że jednak całkiem fajna ta Norwegia, więc jednak zostaniemy tu jeszcze jakiś czas. W najśmielszych snach nie mogłam przypuszczać ani marzyć, co wydarzy się w kolejnych latach, w koszmarach też. To prawdziwy, gorący związek, oparty na miłości i nienawiści, przeplatających się i współistniejących.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dziś kocham ten kraj. Kochałam go też 4 lata temu i zachwycałam się nim, choć z trochę innych powodów. Wtedy zachwycał mnie fiord, który miałam pod domem, zwyczajne "cześć" na ulicy od nieznajomego, spokój, opanowanie Norwegów, bezpieczeństwo o każdej porze dnia i nocy. </div>
<div style="text-align: justify;">
Dziś moje życie wygląda zupełnie inaczej niż wtedy. Mamy własny dom, własne podwórko i szklarnię z pomidorami, sąsiadów z którymi ucinamy sobie pogawędki. Dobrą pracę, do której chodzimy z uśmiechem, norweskich kolegów, znajomych. Biegle nauczyliśmy się języka, więc nasz komfort życia zdecydowanie wzrósł i lepiej orientujemy się kto, z kim i dlaczego. Możemy czytać norweską prasę, a nawet głosować w wyborach. Poznaliśmy tutejsze zwyczaje i niektóre zaadaptowaliśmy do siebie. Za chwilę urodzę tutaj drugie dziecko, a pierwsze ma już swoich kolegów i koleżanki z przedszkola, ukochane panie i pierwsze norweskie słowa w słowniku. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jesteśmy szczęśliwi. </div>
<div style="text-align: justify;">
Bo tutaj wszystko jest od A do Z (lub też, skoro o Norwegii mówimy, to od A do Ø), poukładane, intuicyjne i przejrzyste. Wiem do kogo się zwrócić, jeśli chcę wyjaśnić dziwny rachunek za wodę, bez problemu wypełniam wniosek w banku, wiem jakie dokumenty załączyć starając się o urlop rodzicielski, niczego nie muszę się domyślać, wystarczy poszukać informacji i załatwić sprawę dość prosto, bez zbytnich komplikacji.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo idąc do sklepu czy restauracji słyszę radosne "dzień dobry", nikt nie patrzy na mnie wilkiem, nie mierzy wzrokiem z góry na dół, określając zawartość portfela na podstawie tego, czy mam okulary i buty zgodne z aktualnymi trendami. Mogę wyjść w dresie, bez makijażu i nie obawiać się o zaklasyfikowanie do jakiejś grupy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo miałam możliwość urodzić dziecko w fajnych warunkach, ze wspaniałą opieką, z czułością i subtelną troską wobec naszych pierwszych chwil i dni, niezakłóconych strachem, nieprzychylnością, czy niemiłymi komentarzami. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo moje dziecko jest traktowane jak pełnoprawny członek społeczności i społeczeństwa, witane z radością, zauważane. Nikt nie uważa dziecka ani jego rodziców za wyzyskiwaczy zasiłku, wrzód na tyłku, krzyczący problem. Bo będąc w ciąży nie słyszę nieeleganckich komentarzy, ani zdziwień że tak szybko.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo moja córka dorasta w atmosferze szacunku wobec siebie i swojego zdania. Bo ma kolegów i koleżanki o różnym kolorze skóry i posługujących się różnymi językami, co uważa za najnormalniejszą rzecz na świecie. Bo za chwilę dowie się, że mężczyzna i kobieta różnią się wyłącznie siusiakiem czy też jego brakiem, a poza tym mogą wszystko, a nie muszą nic. Bo mimo, że jest przedstawicielem mniejszości narodowej, to ma prawa i szacunek jak każde inne dziecko.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo 10 minut drogi od domu mam widoki, które zapierają dech w piersiach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo moje pochodzenie nie odegrało żadnej roli w procesie starania się o pracę, bo moi koledzy i koleżanki serdecznie przyjęli mnie do grupy i sprawili, że poczułam się częścią drużyny, mogę chodzić do pracy z uśmiechem na ustach i w żaden sposób nikt nigdy nie dał mi odczuć, że jestem od kogoś gorsza, bo urodziłam się w innym miejscu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Bo czuję się bezpiecznie, gdzie- i kiedykolwiek się znajduję. Bo żyje mi się tutaj całkiem przyjemnie, szczęśliwie i dobrze. Bo mam tu swoje miejsca, które znam jak własną kieszeń, wiem gdzie dokładnie rosną kurki w lesie, gdzie jest najprzyjemniejsza plaża, w którym sklepie kupię najlepszy chleb.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale czasem przychodzi taki okres, kiedy najchętniej spakowałabym się i uciekła. Tak było na początkach obu ciąż, kiedy zderzałam się z murem norweskiej służby zdrowia i nie miałam żadnej szansy na uspokojenie swoich obaw. Tak bywa, kiedy w niedzielne popołudnia uświadamiam sobie, że w alternatywnej rzeczywistości siedziałabym właśnie z rodziną przy obiedzie, ale dzieli nas 2000 kilometrów. Tak bywa, kiedy gimnastykuję się na lotnisku z bagażami, biegającą dwulatką i ciążowym brzuchem, żeby móc dotrzeć do bliskich i spędzić z nimi trochę czasu albo kiedy omija mnie kolejna rodzinna uroczystość. Tak bywa, kiedy czasem z goryczą uświadamiam sobie, że nie do końca jestem u siebie, nie do końca rozumiem mentalność tutejszych i nie do końca wiem jak mam się zachować. Tak bywa, kiedy w podbramkowych sytuacjach możemy liczyć tylko na siebie, więc jak ognia musimy ich unikać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dlatego właśnie wiem, gdzie spędzę resztę życia. Wiem, że nie tutaj. Na razie cieszę się i napawam tym, jak tutaj jest, jak tutaj mi się żyje. Staram się czerpać garściami, chłonąć, poznawać, żeby zabrać do Polski bagaż pięknych wspomnień i dobrych praktyk. To nie jest trudne, bo to wspaniałe miejsce do życia, do wychowywania dzieci, przyjazne i bezpieczne. Ale brakuje nam w nim tego, czego nie da się zastąpić i nie wyobrażamy sobie żyć tak już zawsze. Bo zostawiliśmy tam ludzi, których nie da się zastąpić, ludzi do których tęsknimy, którzy tęsknią i czekają. Jeszcze nie teraz, nie w tym roku, ani nie w przyszłym, ale wrócimy. Ze łzami w oczach i uśmiechem na ustach, z kawałem serca i życia pozostawionymi daleko, ale wrócimy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: x-large;">Te dwa domy, które teraz mamy, będziemy próbować posklejać w całość. </span></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-67899596866632439052019-05-01T21:49:00.003+02:002019-05-01T22:34:10.407+02:00Świat strajkuje<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-JMwpBvCq6ic/XMn2TbaRQbI/AAAAAAAAGtg/Q7sCagODdxYNHdVtx_z4ItcnaYCbA7HBQCLcBGAs/s1600/IMG_20190428_142018.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="640" src="https://4.bp.blogspot.com/-JMwpBvCq6ic/XMn2TbaRQbI/AAAAAAAAGtg/Q7sCagODdxYNHdVtx_z4ItcnaYCbA7HBQCLcBGAs/s640/IMG_20190428_142018.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Dla wrażliwych dusz tytuł może brzmieć trochę poetycko, ale dziś tak nie będzie. Dziś będzie dosłownie - o strajku i tym jak strajk wygląda wokół mnie - w moim świecie. Temat prawdziwie pierwszomajowy!</b></div>
<b></b><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na nauczycieli wylało się wiadro pomyj w ostatnim czasie. Wyjątkowo przykro czytało się komentarze w internecie, wysłuchiwało dyskusji przy świątecznym stole. Nie chcę punktować czołowych argumentów przeciwników strajku, bo nie wniesie to niczego odkrywczego do dyskusji (wyznam tylko że w moim mniemaniu to rodzice są w stu procentach odpowiedzialni za dzieci - również, a właściwie przede wszystkim, za zapewnienie im opieki w każdym czasie). Podkreślę tylko, zresztą nie po raz pierwszy, że trzymałam i trzymam kciuki za powodzenie strajku. Opowiem Wam za to jak strajki mogą wyglądać w odrobinę tylko innej rzeczywistości.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jak zapewne wiecie od niemal pięciu lat mieszkam w Norwegii. Kraju uważanym za jeden z najlepszych do życia na całym świecie. Celu emigracyjnym setek tysięcy ludzi, z czego największą część stanowi nie kto inny, jak nasi rodacy. Nie zaprzeczę, że jest to naprawdę przyjemne miejsce do życia, z bardzo wysoką kulturą pracy.</div>
<div style="text-align: justify;">
A teraz ciekawostki.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dwa lata temu pracowałam w hotelu. Wiosną, przez kilka tygodni przeżywaliśmy oblężenie. A nie był to typowy sezon na taką liczbę gości. Po prostu nasz hotel był jednym z nielicznych działających w Oslo - większość z nich w całej stolicy i kraju STRAJKOWAŁO. Pracownicy nie tylko wstrzymali pracę, ale i wyszli na ulicę. Efekt: związki zawodowe wywalczyły z przedstawicielami pracodawców podwyżki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W międzyczasie kilka innych branż podjęło podobne działania, z podobnym skutkiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kilka tygodni temu otrzymałam informację od moich obecnych pracodawcy i związku zawodowego o trwających negocjacjach w celu uzyskania podwyżki płac dla pracowników. Zawarto w niej także wiadomość, że jeśli do północy w niedzielę nie dojdą do porozumienia, to od poniedziałku rozpoczynamy strajk. Nocą z niedzieli na poniedziałek docierały do mnie smsy z relacją z negocjacji i planami co do strajku. Ostatecznie związki zawodowe wywalczyły podwyżki dla całej branży i do strajku nie doszło.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Za to od niemal tygodnia strajkują piloci SAS, czyli Skandynawskich Linii Lotniczych. Tablica odlotów na lotnisku wygląda jak po pogodowej katastrofie, znaczna część lotów jest odwołana. Do krajowych destynacji zamówiono autokary, ale pasażerowie podróżujący zagranicę odsyłani są po prostu z kwitkiem. Dla firmy oznacza to miliardowe straty, a dotyka nie tylko konkretnej linii lotniczej. Razem z mniejszą liczba pasażerów spadają również obroty sklepów i restauracji na lotniskach, jest też mniej pracy dla wszystkich którzy związani są z transportem lotniczym. Także dla mnie, bo pracuję na lotnisku. Wczoraj dostaliśmy informację od kierownictwa, że jeśli w kolejnych dniach strajk będzie kontynuowany to część pracowników mojej firmy zostanie wysłana na przymusowy urlop. Bezpłatny, z prawem do zasiłku, który opiewa tylko na część pensji. Nieciekawie, prawda?</div>
<div style="text-align: justify;">
W firmie huczy, każdy zastanawia się czy to on zostanie oddelegowany. Ale wiecie co? Nie usłyszałam nawet jednego złego słowa na temat strajku i strajkujących. Nawet wśród nas - bezpośrednio zagrożonych tymczasową utratą pracy i dochodów. Nie padło żadne przekleństwo, nic obraźliwego. Nic wyśmiewającego wymagania i żądania pilotów. Nic co negowałoby ich pobudki do strajku - wręcz przeciwnie, dziś w czasie przerwy lunchowej rozgorzała dyskusja na temat złych warunków pracy pilotów i absolutnie nikt temu nie zaprzeczył.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dlatego zachęcam - przestańmy traktować strajk jak patologiczną sytuację godną potępienia. W Polsce ta forma dochodzenia swoich praw ma złe konotacje, ale są miejsca na świecie gdzie uznawana jest po prostu za część demokracji, niezbywalne prawo człowieka do walki o swój dobrostan i godność, wyjątkową, ale zupełnie akceptowalną sytuację w relacji pracownik-pracodawca. Może warto przyjąć, że tam, gdzie nie słucha się głosu społeczeństwa, tam musi dość do kryzysu, bo w końcu żyjemy w demokratycznym kraju, gdzie to społeczeństwo właśnie ma władzę, a każdy człowiek ma prawo do godnego życia i walki o ten cel. I to bez przykrych komentarzy, obraźliwych słów i mieszania z błotem. To naprawdę jest możliwe.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-51216214278356106912019-01-30T12:32:00.000+01:002019-01-30T12:43:51.419+01:00Telewizora nadal nie ma<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-h69KASj20iY/Wn2Ca-Sf23I/AAAAAAAAGic/NSMFzCjT93YJpdU7JsekPEWAQmz5PXvRgCPcBGAYYCw/s1600/20180204_121950.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="400" src="https://3.bp.blogspot.com/-h69KASj20iY/Wn2Ca-Sf23I/AAAAAAAAGic/NSMFzCjT93YJpdU7JsekPEWAQmz5PXvRgCPcBGAYYCw/s400/20180204_121950.jpg" width="225" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<b></b><br />
<div style="text-align: justify;">
<b><b>Ciągle się dziwią, nie dowierzają, a niektórzy nawet litują się nad tym jacy biedni (dosłownie i w przenośni) jesteśmy, dopytują kiedy w końcu kupimy. Tym wyznaniem nie szachuję na prawo i lewo, bo wymaga zbyt dużo zachodu z wyjaśnianiem powodów i przekonywaniem, że naprawdę jesteśmy w miarę normalni i nie żyjemy w jaskini. My tylko nie mamy telewizora.</b></b><br />
<a name='more'></a></div>
<b>
</b>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedyś, parę lat temu, kiedy byliśmy na studiach, to nawet mieszkaliśmy w kilku miejscach, gdzie taki luksus był dostępny. Ba! Nawet nie na drugim końcu akademika, czy w zamkniętym na klucz pokoju współlokatorki, tylko w naszym, prywatnym. Stał sobie spokojnie, naprzeciwko kanapy, tuż obok łóżka. Po kilku miesiącach, a nawet latach, zorientowaliśmy się że ten element wystroju średnio nam pasuje, bo mocno zbiera kurz, jako półka nie chce służyć, a swe standardowe przeznaczenie spełniał tylko, gdy mieszkałam w przechodnim pokoju, służącym za salon. Wtedy zdarzyło się że któraś ze współlokatorek nacisnęła magiczny przycisk i włączyła telewizor. Mi nie zdarzało się to chyba nawet wtedy, kiedy zostałam w mieszkaniu sama na 2 miesiące, w dodatku bez internetu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Poza tym telewizor stał sobie, nieużywany, samotny, nikomu niepotrzebny. Ale wyrzucić szkoda, w końcu to nie nasze.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Minęło parę lat, ustatkowaliśmy się, poszliśmy na swoje, gdzie już tylko my decydujemy o wystroju domu. I jakoś tak dziwnie złożyło się, że w nie takim małym znów salonie nie znalazło się miejsce na ten gadżet. Wprawdzie niewielki udział w tym ma jakieś 1378 zabawek naszej córki, ale dużo większe wpływ miało to, że... Świadomie i z premedytacją wybraliśmy życie bez telewizora w domu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
W salonie stoją kwiaty i regał z książkami. Centralnym punktem pokoju jest kominek, w którym od września do kwietnia rozpalamy ogień. W ciągu dnia w naszym domu słychać radio, muzykę i śmiech lub rozmowy. Wieczorami zdarza się nam czytać książki lub oglądać film - na komputerze. Całkiem normalny dom. Wbrew pozorom nie ma u nas doskwierającej ciszy, a domownicy nie patrzą tępo w ścianę z braku ciekawszych rzeczy do oglądania i słuchania w tle. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-t1iBnGiy4lM/XFGKnWl64-I/AAAAAAAAGrU/NNE7SiPBWkMXEWnoXwj3reKhg_1C8j2zACLcBGAs/s1600/20170824_152720.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-t1iBnGiy4lM/XFGKnWl64-I/AAAAAAAAGrU/NNE7SiPBWkMXEWnoXwj3reKhg_1C8j2zACLcBGAs/s320/20170824_152720.jpg" width="240" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zauważyłam jaki wpływ na mnie ma telewizja. Często bywam z wizytą w domach, gdzie telewizor włączony jest przez większość czasu. Staram się siadać tak, by mieć go za swoimi plecami. Inaczej mój wzrok przykuwają zbyt mocno kolorowe i ruchliwe obrazy. Rozmowa przestaje się kleić, ja nie potrafię się skupić ani na słuchaniu, ani na mówieniu. Odkąd mam dziecko jest trochę łatwiej - nie krępuję się delikatnie poprosić by telewizor wyłączyć. Bo widzę, że jej wzrok też przyciąga barwność i żywiołowość ekranu, że zabawa już nie jest tak ciekawa, a dźwięku swojego imienia nawet nie rejestruje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Swego czasu poważnie zastanawiałam się nad kupnem telewizora. Byłam w ciąży, nie mogąc pracować dni spędzałam w większości aktywnie, acz samotnie w domu. Pojawiło się parę głosów, że telewizor umili mi czas oczekiwania na dziecko, potem długich miesięcy urlopu macierzyńskiego, a w końcu i tak będziemy musieli mieć coś na czym dziecko obejrzy bajki. Nie powiem, ta wizja trochę kusiła, ale pomyślałam: czy moje dziecko faktycznie potrzebuje telewizora? Wgłębiłam się w temat i okazało się, że telewizja nie ma żadnego pozytywnego wpływu na rozwój małego dziecka. Za to może stać się przyczyną wycofania, trudności w nawiązywaniu kontaktu, rozwoju mowy, a także ograniczyć zdolność do kreatywnego myślenia. Czy chcę tego dla własnego dziecka? Absolutnie. Ale co z tymi bajkami? W końcu i tak zacznie oglądać. A jeśli nie, to będzie wykluczone z grona rówieśników. Tak, pewnie zacznie oglądać. Pewnie nawet sama je dziecku włączę. Ale to kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości. Byś może wtedy, kiedy będę wiedziała że bajka to dla niej nie tylko mrugający, hipnotyzujący obraz, ale też postaci i historie, które się w nim kryją. Kiedy będzie potrafiła skupić się na fabule oglądanego filmu, a nie tylko wciągnąć w wir kolorów i dźwięków przeszywających każdy zakamarek mózgu i skutkujących nieobecnym wzrokiem. Jasne, że nie chcę żeby moje dziecko było wykluczone z grona rówieśników przez to, że nie wie kim jest Świnka Peppa czy co robi Psi Patrol. Na razie jednak z rówieśnikami ma świetny kontakt oparty na zabieraniu sobie nawzajem autek i burzeniu zbudowanych wież z klocków. Więc nawet przez myśl nam nie przechodzi włączenie dziecku ekranu w najbliższych miesiącach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A kiedy to się stanie poważnie przewertuję ofertę filmów i seriali animowanych. Bo miałam ostatnio nieszczęście natrafić u znajomych na bajkę emitowaną na kanale dla dzieci. Bajkę, w której główny bohater ślini się na widok swojej koleżanki w bikini i wyśmiewa inne dziecko dlatego, że to nosi okulary, a w wolnym czasie czyta książki, zamiast tak jak on nosić modną bejsbolówkę i chodzić na siłownię, chwaląc się swoim umięśnionym ciałem. Wprawdzie na koniec okazuje się, że ów bohater ponosi w jakiejś konkurencji sromotną porażkę, bo liczy się jednak to co w głowie, ale nie oszukujmy się - ile dzieci jest w stanie dotrwać do końca historii i zrozumieć jej puentę? Na pewno nie ruchliwy trzylatek. A to tylko jeden s przykładów, bo bajek w których pokazywana jest przemoc i wspierane szkodliwe stereotypy jest całe mnóstwo i trzeba naprawdę nieźle się nagimnastykować, żeby się w tym gąszczu odnaleźć</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dlatego właśnie ja opowiadam się wyraźnie przeciwko telewizji. Zwłaszcza w życiu małego człowieka. Czytałam wiele historii o tym, jak rodzice postanowili ograniczyć telewizję dziecku i w większości przypadków efekty były zaskakujące. U małych dzieci często skutkuje to szybszym niż do tej pory rozwojem mowy, lepszą jakością snu (a który rodzic nie marzy o nocy bez pobudek), u starszych natomiast nagłym zainteresowaniem kreatywnymi zabawami (wszak nie oszukujmy się, migotliwy ekran wzbudza większe emocje niż kredki i farby), a nawet mniejszym buntem wobec tego, co mówią rodzice. Opiekunowie dzieci, które oglądają telewizję częściej i dłużej niż powinny, często upierają się przy argumencie, że ich dzieci rozwijają się świetnie i bez problemów. Jasne, wierzę, ale kto wie jak rozwijałyby się oglądając telewizję tylko raz w tygodniu, a nie codziennie? To taka rzecz, w której nie widzimy problemu dopóki nie zrezygnujemy z niej i nie spróbujemy ograniczenia jej - dopiero wtedy widać jakie skutki ma oglądanie telewizji w niewłaściwy sposób przez dzieci.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ja świadomie wybieram życie bez telewizji, bo choć te wieczorne filmy łatwiej byłoby oglądać na odrobinę większym ekranie, to szkoda mi miejsca w salonie dla przyjemności która zdarza się góra 3 razy w miesiącu. Teraz, mając małe dziecko i tak telewizor miałabym wyłączony przez cały dzień, a za jakiś czas, kiedy dorosłoby do oglądania bajek - przez większość dnia i tygodnia, a ja i tak musiałabym dokładnie skontrolować oglądaną treść. I owszem, mam na tym punkcie bzika, ale chyba każdy rodzic ma jakieś wychowawcze priorytety, a ta kwestia jest dla mnie jednym z nich. Was zachęcam do częstszego wyłączania telewizji i ograniczenia jej w życiu Waszych małych domowników. Zaręczam, że będziecie zaskoczeni efektem. A wszystkich naszych gości przepraszam za tę niedogodność, ale mam nadzieję, że nasze towarzystwo, walory norweskiej przyrody i gry planszowe są w stanie Wam ją wynagrodzić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli zainteresował Was ten temat, to zachęcam do lektury odpowiednich źródeł, z których czerpię wiedzę:</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://www.psychiatria-dziecieca.pl/blog/tablet-i-telewizja-dla-dziecka-nowe-wytyczne">Tablet i telewizja dla dziecka? Nowe wytyczne! - Psychiatria Dziecięca</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://pulsmedycyny.pl/czy-niemowle-moze-ogladac-telewizje-891675">Czy niemowlę może oglądać telewizję? - Puls Medycyny</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://mataja.pl/2014/06/czy-wiesz-jak-telewizor-puszczony-w-tle-dziala-na-twoje-dziecko/" target="_blank">Czy wiesz jak telewizor puszczony w tle działa na twoje dziecko? - Mataja.pl</a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-4927901794106951422018-09-05T20:36:00.001+02:002018-09-06T10:10:55.887+02:00Czy to się nigdy nie skończy?<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-Ckxc-78Lkng/W5Ah4Ze3ErI/AAAAAAAAGo8/1dsvKFN6A8c2DfvZjS8Li5kdk3Q3FqHmACLcBGAs/s1600/41074965_273575376813949_6932009028843208704_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1193" height="400" src="https://1.bp.blogspot.com/-Ckxc-78Lkng/W5Ah4Ze3ErI/AAAAAAAAGo8/1dsvKFN6A8c2DfvZjS8Li5kdk3Q3FqHmACLcBGAs/s400/41074965_273575376813949_6932009028843208704_n.jpg" width="297" /></a></div>
<b><br /></b>
<b>Na ulicy, w sklepie, u lekarza, na spacerze. Wszędzie tam, gdzie pojawiam się z dzieckiem przyciągam spojrzenia. "No, przecież mam takie piękne i fantastyczne dziecko, więc czemu się dziwić?" - myślałam sobie dumna z tego, jakie to cudo stworzyłam i wydałam na świat. Z czasem jednak zaczęłam mieć wrażenie że za tym zachwytem stoi coś jeszcze. Bo przecież Norwegowie to nie jest naród, w którym ludzie tak bezpodstawnie się sobie przyglądają, o nie.</b><br />
<a name='more'></a><br />
Oni, gdyby mogli, to wychodziliby z domu tylko mając absolutną pewność, że nikogo nie spotkają po drodze, ale skoro nie mogą, to przynajmniej unikają patrzenia na siebie i udają, że nikogo nie widzą, zajęci studiowaniem czubków własnych butów. Mnie jednak ewidentnie się przyglądali. Tylko z jakiego powodu?<br />
<br />
Może to to, że odkąd Ania zdobyła jako-taką świadomość tego w jakiej pozycji się znajduje i co się dzieje wokół, zapałała umiarkowaną nienawiścią do wózka. Od czasu do czasu uda jej się spędzić tam spokojnie 15 minut, ale zazwyczaj wygląda to jak próba uwięzienia wijącego się, syczącego, egzotycznego węża w małym koszyku, z tą różnicą, że ten wąż ma struny głosowe i chętnie ich używa. Tak, no przecież to musi przyciągać uwagę, czy to ze względu na wijące się dziecko, czy też na matkę która wymyśla 156749 sposobów na zapewnienie dziecku rozrywki i ujarzmienie go, co znów wygląda jak pokaz klauna w cyrku, nieudolnie żąglującego gumowymi kaczkami, grającymi zabawkami i pluszowymi misiami, jednocześnie śpiewając, zagadując i robiąc głupie miny.<br />
<br />
Żeby uniknąć tych współczująco-podirytowanych spojrzeń, często wychodzę z dzieckiem uwiązanym w chuście. Ania co prawda wtedy nie płacze i nie krzyczy, tylko rzuca rękami na wszystkie strony i macha nóżkami podekscytowana każdym przejeżdżającym autem. Jednak spojrzenia pozostały, i dało się w nich wyczuć coś więcej niż tylko zachwyt nad niewątpliwym przecież urokiem naszej dwójki. No ale dziecko uwiązane w jakąś szmatę to nie jest częsty widok, więc zrzuciłam to na karb niecodzienności tego zjawiska i może troski o to, czy jej tam na pewno wygodnie i czy ta szmata krzywdy jej nie zrobi.<br />
<br />
Dziś jednak przekonałam się, że wszystkie te domysły mogę sobie z powodzeniem wsadzić tam, gdzie sama sobie zajrzeć nie potrafię, bo spojrzenia mają zupełnie inną przyczynę. A przekonałam się o tym w dość zaskakujący sposób.<br />
<br />
Otóż spacerujowałam sobie z Anią na plecach, szłam akurat przez plac szkoły podstawowej. Z naprzeciwka nadeszło czterech chłopców - zapewne uczniów starszych klas, patrząc na stopień wyrośnięcia i zbuntowania malujący się na twarzach. Nagle jeden z nich zerknął na nas dwie mijające ich i zapytał z niedowierzaniem:<br />
- Ty masz dziecko?<br />
Nie zdziwiło mnie to ani trochę, bo Ania przytulała się akurat do moich pleców, więc pewnie nie było jej widać do tej pory i widok go zaskoczył, poza tym ludzie często zastanawiają się jak można nosić dziecko "w plecaku".<br />
- No mam, mam - odpowiedziałam z uśmiechem.<br />
- To ile ty masz lat? - zbił mnie z pantałyku tak bezpośrednim pytaniem.<br />
- Dwadzieścia siedem - odpowiedziałam, na co on otworzył usta ze zdziwienia i speszony uciekł z miejsca zdarzenia.<br />
<br />
<b><span style="font-size: large;">Ja rozumiem, że młodo wyglądam, no ale żeby uczeń podstawówki wziął mnie za swoją koleżankę? </span></b><br />
<br />
<br />
PS: Możecie się śmiać i dziwić, ale wbrew pozorom to uchodzenie za młodszą i ciągłe: "jak to masz dziecko? Co?! Myślałem że masz osiemnaście lat" i branie mnie za nastoletnią matkę nie jest wcale tak fajne jak się wydaje i znacznie utrudnia mi uchodzenie za poważną osobę, jaką niewątpliwie jestem!Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-68372214837456471672018-08-21T11:41:00.001+02:002018-08-21T20:42:13.982+02:00Dziecko na pokładzie<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-HuUeHp3KVIY/W3vcNHt8uPI/AAAAAAAAGoQ/sxYODSoyPzIvzQXYn7u_HMwrDXqLRL8IACLcBGAs/s1600/39753280_1152392258257203_3391151850156720128_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="871" data-original-width="1548" height="360" src="https://3.bp.blogspot.com/-HuUeHp3KVIY/W3vcNHt8uPI/AAAAAAAAGoQ/sxYODSoyPzIvzQXYn7u_HMwrDXqLRL8IACLcBGAs/s640/39753280_1152392258257203_3391151850156720128_n.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Dziś tekst zupełnie praktyczny. Opowiem Wam o tym jak z godnością i bez szkód przeżyć lot z dzieckiem, a że mam w tym jako-takie doświadczenie, to podzielę się z Wami kilkoma praktycznymi poradami. </b><br />
<a name='more'></a></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Ania swój pierwszy lot odbyła 2 dni po tym jak skończyła 2 miesiące. Wybraliśmy się do Polski na 1,5 dniowe odwiedziny, nie ukrywam że głównym celem było pochwalenie się nowym członkiem rodziny ;) Było to jednak tak spontaniczne, a do zorganizowania tak wiele, że nie miałam czasu zestresować się tym jak przetrwamy tę podróż. Zresztą - tak małe dziecko to naprawdę pikuś! Dziś Ania ma prawie rok, a za sobą 9 lotów. Z przykrością stwierdzam że z czasem jest coraz trudniej, ale nie na tyle źle żeby nie planować kolejnych podróży. Sprzedam Wam zatem kilka praktycznych porad.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po pierwsze:</b> jak się ubrać? Przede wszystkim wygodnie. Zarówno dla nas jak i dla dziecka podróż samolotem to wyzwanie i warto zaplanować stroje tak, by było komfortowo przynajmniej w tej kwestii. Często obserwuję jak noszą się ludzie na lotniskach i uwierzcie, że dresy i klapki (nawet ze skarpetami) na nikim nie robią wrażenia. Dziecko ubierzmy stosownie do pogody, ale pamiętajmy że w czasie upałów w samolocie jest dużo chłodniej niż na zewnątrz - dlatego ostatnim razem przebrałam Anię na lotnisku z krótkich spodenek w długie. Może się przydać czapeczka lub bluza z kapturem - przy wchodzeniu do samolotu lub wysiadaniu zawsze wieje wiatr. </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po drugie:</b> podróż na lotnisko. Większość z nas niestety (albo stety) nie ma lotniska pod nosem, musimy więc zaplanować podróż tam. Z punktu widzenia rodzica dziecka, które nienawidzi jeździć autem sugeruję przemyślenie opcji dojazdu na lotnisko pociągiem. W pociągu nie ma konieczności siedzenia w foteliku, a wokół dzieje się dużo, więc dziecko jest tak zaabsorbowane, że podróż zazwyczaj (przynajmniej nam) mija w mgnieniu oka. Niestety my nie mamy takiej możliwości, na lotnisko w Polsce wożą nas rodzice ponad 200 km i z ręką na sercu mówię, że to właśnie ta część podróży jest najtrudniejsza! O czym warto pomyśleć przed tym etapem? Na pewno nad czymś, co zajmie brzdąca. Ania jest mała, więc zabieramy ze sobą wiele drobnych zabawek lub bezpiecznych rzeczy codziennego użytku (bransoletki, plastikowe kubeczki, talerzyki, smycze), które zmieniamy jak tylko dziecko zaczyna się nimi nudzić (więc de facto co chwilę). Wygodne jest to, że nie zabieramy ich dalej ze sobą, tylko wracają autem do domu. Warto zabrać też cienki kocyk, aby przykryć dziecko jak wreszcie padnie z nudy. W przypadku starszego dziecka sprawdzi się pewnie telefon/tablet z bajkami, ale tego jeszcze długo nie chcemy używać.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po trzecie:</b> co zabrać? Podstawowa zasada: jak najmniej! Najlepiej do samolotu wziąć tylko torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, wśród nich: pieluszki w ilości wystarczającej na czas na lotnisku w samolocie i czas podróży na miejscu; pieluszkę tetrową na wszelki wypadek, ubranko na przebranie, podkład na przewijak (dla higieny), mokre chusteczki, jedzenie i picie dla malucha, zabawka która zajmie go na chwilę. Przed podróżą warto sprawdzić prognozę pogody dla miejsca do którego lecimy i ewentualnie zabrać pasujące ubranie jeśli aura różni się od tej panującej na lotnisku startowym. Trzeba też pomyśleć nad okryciem dla dziecka i to z dwóch powodów. Jeśli zaśnie w samolocie to dobrze je okryć, bo zawsze działa klimatyzacja. Druga sprawa to to, że przy wsiadaniu lub wysiadaniu do/z samolotu wieje wiatr - zwłaszcza jeśli wsiadamy z płyty, a nie z rękawa (w Warszawie na obu lotniskach praktycznie zawsze wsiada się z płyty - rękawy pełnią funkcję chyba ozdobną). Ja w tym celu używam chusty do noszenia, a zimą dodatkowo własnego szalika. Jeśli nie używacie chusty i nie bierzecie szalika to warto pomyśleć o cienkim kocyku lub właśnie wziąć sobie cienki szal czy chustę - jest to o tyle wygodne, że nie nosimy tego w torbie (w której i tak mimo minimalnej ilości rzeczy może być trudno się odnaleźć), tylko na szyi.</div>
<div style="text-align: justify;">
A co jeśli nie wykupiliśmy bagażu nadawanego, tylko zamierzamy spakować się w podręczne walizki? Zawsze znajdzie się rozwiązanie. Jeśli podróżujemy w konfiguracji dwoje dorosłych + jedno dziecko to nie ma problemu, ma kto ciągnąć walizkę. Jeśli natomiast podróżujemy w konfiguracji 1+1 (jak ja kilkukrotnie) to wyjścia są takie: w Warszawie bardzo często proponuje się pasażerom, by swoich walizek podręcznych nie zabierali na pokład, tylko nadali do luku (Ryanair - uwielbiam cię za to; można też tak zrobić w innych liniach, np. Norwegian, ale tylko z Okęcia, co do innych linii trzeba się zorientować wcześniej, np. dzwoniąc na infolinię). Skorzystajmy z tego! Wyjściem nr 2 jest spakowanie wszystkich potrzebnych rzeczy do bagażu należącego się dziecku za darmo. Wyjściem nr 3 jest wykupienie bagażu, jeśli zrobimy to wcześniej to nie kosztuje fortuny. Wyjściem nr 4 jest niesienie/pchanie w wózku dziecka, trzymanie torby z rzeczami potrzebnymi w czasie lotu w drugiej ręce i ciągnięcie walizki trzecią. Jednym słowem nie wyobrażam sobie tego ;)</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po czwarte:</b> wózek i fotelik. My podróżujemy z własnym fotelikiem, bo jakoś przecież trzeba dojechać na lotnisko. Zabieramy też wózek. Większość linii lotniczych daje możliwość darmowego nadania obu tych rzeczy (na pewno tak jest w Norwegian i LOT - uważajcie, bo obsługa LOTu może chcieć Wam wmówić że Wam się to nie należy dopóki nie macie wykupionego bagażu nadawanego dla siebie. Poproście wtedy żeby pokazali Wam punkt w regulaminie, który o tym mówi. Nie pokażą, bo nie ma takiego). Warto pomyśleć o tym jak zabezpieczyć te rzeczy na lot. My używamy prampack Stokke - to ogromny futerał na wózek. Pomieści spacerówkę lub składana gondolę wraz z łupiną lub nieskładaną gondolę ze stelażem. Prampack warto kupić jeśli zamierzamy często latać. Jest to jedyny futerał uprawniający nas do reklamacji w razie uszkodzenia zawartości, ale należy sprawdzić czy coś nie zostało uszkodzone jeszcze przed wyjściem z lotniska docelowego. Jeśli nie posiadamy Prampacka, ani nie mamy możliwości pożyczenia od kogoś, to można wózek lub fotelik opakować folią bąbelkową lub streczem. To ważne żeby zabezpieczyć te rzeczy, bo czasem niestety obsługa lotniska nie traktuje ich delikatnie. Wózek i fotelik klasyfikują się jako bagaż specjalny lub ponadwymiarowy i nadajemy je w innym miejscu niż zwyczajne bagaże. Inną opcją jest wypożyczenie fotelika lub wózka na miejscu. Jest to bezproblemowe w przypadku auta z wypożyczalni, bo dysponują zazwyczaj również fotelikami (choć ich jakość to inna historia) lub możemy znaleźć kogoś na miejscu kto nam użyczy swojego. Wózek można również oddać przy samolocie, aby mieć czym poruszać się po lotnisku, wtedy przy nadawaniu bagażu lub przy zapokładowaniu należy poprosić o naklejkę na wózek. Polecam jednak upewnić się u obsługi linii lotniczych czy jest taka możliwość. Warto również pamiętać że wtedy niestety raczej marne szanse, byśmy mieli sposobność opakować jakoś wózek. Za to na wielu lotniskach można skorzystać z wypożyczonego (za darmo) wózka. </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po piąte:</b> co nam się należy? Oprócz nadania wózka i fotelika zazwyczaj na bilet dla dziecka należy się również dodatkowy bagaż. W Norwegian (w tych liniach najlepiej się orientuję bo z nich najczęściej korzystam) jest to 5 kg bagażu nadawanego (w Norweganie może być w osobnej walizce lub razem z wózkiem) i mała torba z rzeczami potrzebnymi dla dziecka, którą zabieramy na pokład. O tych wszystkich rzeczach (wózku i foteliku również) można przeczytać na stronie internetowej linii lotniczych.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po szóste:</b> kontrola bezpieczeństwa. Normalnie na lotnisko nie można wnosić płynów w pojemnikach o pojemności większej niż 100 ml. Jako płyn klasyfikowane jest wszystko co ma płynną/żelową konsystencję lub jest "rozsmarowywalne" (tak jak np. pasta do zębów czy margaryna lub miękkie sery pleśniowe). Warto jednak wiedzieć, że można mieć ze sobą jedzenie i lekarstwa potrzebne w czasie podróży, nawet jeśli ich objętość przekracza 100 ml. Dotyczy to właśnie jedzenia np. dla dzieci. Bez problemu można zabrać zatem wszelkie saszetki, słoiczki dla najmłodszych. Pamiętajmy żeby wyłożyć je do skrzynki, tak samo jak inne płyny. Może się zdarzyć, że przejdą dodatkową kontrolę, ale zajmuje to kilka chwil. </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po siódme:</b> co zrobić z dzieckiem na lotnisku? A to już zależy od tego jak duże jest dziecko. Małe niemowlęta spędzą ten czas na rękach rodzica lub w wózku (własnym czy wypożyczonym), starsze natomiast mogą bardziej aktywnie zwiedzać lotnisko. Ania odkąd zaczęła raczkować, jest zachwycona tym miejscem, bo jest kolorowo, dużo się dzieje i spotyka wielu ludzi (akurat takie towarzyskie mam dziecko). Jeśli potrzebujecie miejsca do wyciszenia, to na każdym lotnisku znajdują się pokoje dla rodziców z małym dzieckiem, w którym można spokojnie nakarmić, zmienić pieluszkę, wyciszyć dziecko. Na większych lotniskach można znaleźć też pokoje, w których dziecko można nawet wykąpać i położyć do snu w łóżeczku (opcja szczególnie przydatna przy przesiadkach na które czekamy kilka godzin). </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Bardzo ważne jest, by przemyśleć jak będziemy transportować dziecko po lotnisku. Dystans pomiędzy kontrolą bezpieczeństwa a bramką bywa naprawdę długi (w Amsterdamie szliśmy jakieś 15 minut), a wcześniej trzeba jeszcze oddać wózek, odebrać bilety itd. Ania wózka nie lubi, więc go nie zabieram, Wy być może nie chcecie zabierać swojego lub nie znajdziecie takiego do wypożyczenia. Dla mnie absolutnym must have jest chusta lub nosidło. To jest wg mnie najwygodniejsza opcja, bo po pierwsze nie musimy już martwić się o wózek, a po drugie dziecko przytulone do rodzica czuje się bezpiecznie i dobrze, a nam jest wygodnie i mamy wolne ręce (po to by np. zrobić zakupy w sklepie bezcłowym :D). Niestety nie na wszystkich lotniskach można przejść przez kontrolę bezpieczeństwa w chuście lub nosidle (w Oslo można), więc może się zdarzyć, że trzeba się rozebrać na czas kontroli.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-DDUUuduPfUU/W3vcNMHm03I/AAAAAAAAGok/WRO4dfCM1usjv-Spjy6e7yYfq5KEqZ8VQCEwYBhgL/s1600/23116984_10208391582947551_1908855621196811950_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="901" height="400" src="https://3.bp.blogspot.com/-DDUUuduPfUU/W3vcNMHm03I/AAAAAAAAGok/WRO4dfCM1usjv-Spjy6e7yYfq5KEqZ8VQCEwYBhgL/s400/23116984_10208391582947551_1908855621196811950_o.jpg" width="225" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Pierwszy lot Ani. Chyba się podobało :)</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po ósme:</b> dziecko na pokładzie. To chwila której zazwyczaj boimy się najbardziej, ale w porównaniu z innymi procedurami podróży to naprawdę pikuś. Tak, Wasze dziecko może z jakiegoś powodu płakać i tak - może to przeszkadzać współpasażerom. I co w związku z tym? Dziecko to dziecko i o ile zajmujemy się nim należycie, czyli podejmujemy próby uspokojenia go i wyciszenia zamiast wkładania zatyczek do uszu, to trudno - inni pasażerowie muszą to jakoś przetrwać. Możecie ewentualnie wziąć ze sobą zatyczki dla całego pokładu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dzieci do 2 rż nie mają własnego miejsca na pokładzie, siedzą na kolanach rodzica. Przed startem stewardessa przyniesie wtedy specjalny pas, którym przypina się dziecko i dopina się do własnego. Można też wykupić dodatkowe miejsce dla dziecka poniżej 2rż., ale wymaga to kontaktu z infolinią. Wiem, że z tej opcji często korzystają rodzice podróżujący Ryanairem lub Wizzairem, bo w tych liniach bilet dla małego dziecka ma stałą cenę, a zdarza się, że okazyjna cena zwykłych biletów jest niższa niż ta dla małego dziecka.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Pamiętajmy, że w samolocie wzbijającym się w powietrze lub lądującym dość gwałtownie zmienia się ciśnienie, co powoduje zatykanie się uszu. My dorośli sobie z tym radzimy, ale dzieciom musimy pomóc. Ssanie pomaga uszom się odetkać, więc warto rozplanować karmienia (zarówno piersią jak i butelką), tak, by dziecko jadło w czasie startu i lądowania. Tak samo działa również smoczek lub - u starszych dzieci - picie wody, zwłaszcza z bidonu z rurką.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Szum silników i ogrom emocji z lotniska i podróży zapewne sprawią, że dziecko (zwłaszcza niemowlę) odpłynie i tego Wam życzę.</div>
<div style="text-align: justify;">
Sytuacja wygląda pewnie trochę trudniej w przypadku dłuższych lotów. Wtedy należy dziecku zapewnić rozrywkę. Jakaś nowa zabawka, książeczka, ewentualnie tablet dla starszego dziecka. Problematyczny może być też sen na pokładzie, mniejsze dzieci pewnie ucieszą się na opcję snu na rękach rodzica, ale starsze potrzebują więcej miejsca. Z pomocą przychodzi walizka JetKids, która zawiera miniłóżeczko do rozłożenia w samolocie, inną opcją jest sen na własnym fotelu (w przypadku wykupienia takiego lub dzieci powyżej 2rż) z głową na kolanach rodzica.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Aha - mamy karmiące piersią. Proponuję abyście na podróż założyły wygodne bluzkę i stanik do karmienia, żeby czuć się komfortowo. I nie stresujcie się karmieniem w samolocie czy na lotnisku, Wasze dziecko tego potrzebuje, a jeśli komuś to przeszkadza to zaproponuj żeby odwrócił wzrok lub sam nie jadł przez 2 dni - bo tak głód odczuwają dzieci. Ja ostatnio usypiałam Anię 2 razy w samolocie, z czego pierwszy raz trwało to prawie godzinę, a ze mną usypia tylko przy piersi. Obok siedziało dwóch panów pilotów, wokół pełno innych ludzi. Nie powiem, nie jest to najbardziej komfortowa sytuacja, ale poza tym naprawdę miałam w nosie innych (i tak - wiem jak to brzmi). Wam też to polecam!</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-lqo5mUNKf5k/W3vcNSIuF7I/AAAAAAAAGog/duzOuOq42wUlbEURHNIHNhFjovny3rqrwCEwYBhgL/s1600/39610617_291555421630245_6655816677223038976_n.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="400" src="https://3.bp.blogspot.com/-lqo5mUNKf5k/W3vcNSIuF7I/AAAAAAAAGog/duzOuOq42wUlbEURHNIHNhFjovny3rqrwCEwYBhgL/s400/39610617_291555421630245_6655816677223038976_n.jpg" width="300" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Tuż po lądowaniu, czekając na odbiór bagażu. <br />
Podróż ją wykończyła (nie tylko ją).</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Po dziewiąte:</b> jesteśmy na miejscu! Gratuluję, dotarliście bezpiecznie :) Na lotnisku kierujemy się w stronę hali przylotów, na której odbieramy wózek czy fotelik. Uwaga, bo są one wyrzucane na inne taśmy niż zwykłe bagaże, na tablicach informacyjnych wyświetla się numer taśmy (Non-conveyable lub Special Baggage). Teraz pozostała droga z lotniska na miejsce i odpoczynek po podróży. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Miłego latania!</b></div>
</div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-66091289072725541562018-07-26T09:38:00.005+02:002018-08-01T22:26:29.395+02:00Lekcja nr 2<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-IvpVQ2mmdm4/W2IW2uq4z1I/AAAAAAAAGnQ/d_5lvqy8LFc1vX6eG3qmIS955w-3TcoDwCLcBGAs/s1600/38197322_10209991128815198_1131626403918249984_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="478" src="https://3.bp.blogspot.com/-IvpVQ2mmdm4/W2IW2uq4z1I/AAAAAAAAGnQ/d_5lvqy8LFc1vX6eG3qmIS955w-3TcoDwCLcBGAs/s640/38197322_10209991128815198_1131626403918249984_n.jpg" width="640" /></a></div>
<b>... czyli dziecko nauczyło mnie.</b></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli jesteś gdzieś z dzieckiem i ludzie nadzwyczaj mocno się do Ciebie uśmiechają, to zanim zrzucisz to na karb tego że masz wyjątkowo słodkie dziecko i to z jego powodu wszyscy się szczerzą, sprawdź czy na pewno zapięłaś koszulę po ostatnim karmieniu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Albo... czy wyrzuciłaś brudną pieluchę, bo może się zdarzyć że niesiesz ją w ręku dwie przecznice, po ostatniej zmianie w miejscu, gdzie nie było kosza.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tak, takie rzeczy się zdarzają. Chodzenie po domu w półnegliżu to nikogo nie zaskakująca norma, gorzej jeśli przywiązujesz do tego tak niewiele uwagi, że wyskakujesz tak odebrać pocztę, po drodze mijając sąsiada lub otwierasz drzwi zawstydzonym chłopcom z Kościoła Mormonów. Dla dopełnienia kielicha żenady dodam, że kiedyś pojechałam odwieźć siostrę na lotnisko i dopiero po kwadransie kręcenia się po nim zorientowałam się (i to z jej pomocą), że moja super fajna bluzka do karmienia jest tak wygodna, że nie zapięłam jej po karmieniu, więc świecę stanikiem. </div>
<div style="text-align: justify;">
Cóż, przykuwać uwagę można na wiele sposobów, ja akurat wybrałam ten pod nazwą odpieluszkowego zapalenia mózgu...</div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-51680060819060729672018-05-26T12:27:00.001+02:002018-05-26T12:27:39.970+02:00Dziecko nauczyło mnie... Lekcja nr 1<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-8zuTbD37PBo/Wwk2cOZ5pII/AAAAAAAAGmQ/keldY61NoeoufuLw2FC7VIfTObztOcdOQCLcBGAs/s1600/33535086_10209591232458039_5561526359584407552_n.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="640" src="https://3.bp.blogspot.com/-8zuTbD37PBo/Wwk2cOZ5pII/AAAAAAAAGmQ/keldY61NoeoufuLw2FC7VIfTObztOcdOQCLcBGAs/s640/33535086_10209591232458039_5561526359584407552_n.jpg" width="480" /></a></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Najpierw ja, potem dziecko. Brzmi jak motto egoistycznej matki-potwora, ale wbrew pozorom to właśnie zdanie sprawia, że dziecko ma się lepiej. </b></div>
<b></b><br />
<a name='more'></a><br /><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli kiedykolwiek leciałeś samolotem, to słyszałeś zapewne w instrukcjach bezpieczeństwa, że maskę z tlenem rodzic zakłada najpierw sobie, a dopiero potem dziecku. Wynika to z prostej zasady - pomóż sobie, aby móc pomagać innym. Tę zasadę można stosować też na co dzień i ja dość szybko powzięłam sobie zasadę, że najpierw ja, a potem dziecko i wszystko inne. Co to znaczy?<br />
Pierwsza sytuacja w której zasada "najpierw ja, potem dziecko" sprawdza się w 100% jest dość trywialna i może dla wielu oczywista, ale mnie nikt o niej nie powiedział i sama musiałam na nią wpaść, na szczęście nie zajęło to wiele czasu. Pewnie dlatego że dziecię powiłam u schyłku lata, więc spacerowanie z noworodkiem i małym niemowlakiem przypadło u mnie na jesień i srogą zimę. Dlatego powiem Wam o niej i oszczędzę stresu. Jest tym wychodzenie z domu. Zwłaszcza zimą. Otóż tadadadadadam... Przygotuj i ubierz najpierw siebie, a dopiero potem zacznij zakładać te wszystkie warstwy na dziecko. Tobie lekkie przegrzanie nie zaszkodzi, ale maluchowi może przysporzyć wiele problemów, najszybciej przekonasz się o tym, gdy zacznie płakać z gorąca. Nawet latem lepiej uszykować do wyjścia najpierw siebie, potem dziecko. Jedna sprawa że szybko znudziłby się siedząc w wózku i czekając na rodzica, inna - że im krócej przed wyjściem założysz dziecku czyste ubranie, tym mniejsze prawdopodobieństwo że je ubrudzi. Tadadadadadam, tak oto być może uchronię Cię przed niepotrzebnym przebieraniem dziecka tuż przed wyjściem i przed nieprzyjaznymi i podejrzliwymi spojrzeniami sąsiadów zirytowanych dzikimi odgłosami Twojego dziecka na klatce schodowej.</div>
<div style="text-align: justify;">
Z czasem zaczęłam stosować tę "egoistyczną" zasadę w innych sytuacjach. Kiedy dziecko śpi lub zajmuje się sobą (czyli np. leży spokojnie w łóżeczku i ogląda karuzelę), to nie biegnę prasować stosu jego ubranek, wkładać prania do pralki czy zmywać naczynia. Zamiast tego idę zrobić siku, zjeść kanapkę i wypić szklankę wody, bo nie wiadomo kiedy nadarzy się następna taka okazja ;D Trochę oczywiście żartuję, ale rzeczywiście bywa tak, że rodzic o 17 przypomina sobie że ostatnie co miał w ustach to szczoteczka przy porannym myciu zębów, bo ciągle było coś ważniejszego.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nie ma też nic gorszego, niż zasiadanie do karmienia (które w przypadku karmienia piersią może trwać naprawdę dłuuuugo) z burczącym brzuchem. Po paru takich razach, kiedy dziecko miało ochotę poleżeć przy mnie nie 15 minut a godzinę i na każdą próbę odłączenia od wodopoju reagowało płaczem, a ja byłam coraz bardziej głodna (a wiadomo - Polak głodny to zły), w pobliżu nie było żadnej dobrej duszy która mogłaby przynieść mi kanapkę - nauczyłam się, że sorry, nie zasiadam do karmienia głodna. Albo bez ostatniej deski ratunku czyli awaryjnej czekolady pod ręką :D I poza oczywistym faktem że dbam o siebie i swoje zdrowie, ważne jest też to, że dzięki temu mam też więcej siły i cierpliwości do dziecka :)<br />
<br />
Dlatego Drogie Mamy, w dzień taki jak dziś przede wszystkim warto pomyśleć o sobie, zrobić sobie zasłużoną przyjemność, wykorzystać to że jest sobota, więc tatę można wysłać na spacer z dzieckiem, a w tym czasie wcale nie nadrabiać prasowania (nawet jeśli kochasz to robić, tak jak ja), tylko pomalować paznokcie oglądając ulubiony serial i pić tę słynną ciepłą kawę. A od jutra zadbać o siebie, myśleć o sobie i szanować siebie i swoje potrzeby. Bo dziecko nie potrzebuje Twojego poświęcenia, tylko całej Ciebie, w dobrej formie, cierpliwą i niestyraną życiem. I absolutnie nie głodną, więc na wszelki wypadek schowaj czekoladę w pobliżu miejsca do karmienia! </div>
<div style="text-align: justify;">
Sto lat Drogie Mamy!<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A wpis ten dedykuję mojemu kochanemu mężowi, który od prawie dwóch miesięcy dzielnie walczy na polu rodzicielstwa, bo został na urlopie ojcowskim i szczerze przyznaję, że radzi sobie tak dobrze, że wpędza mnie tym w kompleksy ;) </div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-43309444842600612702018-03-11T15:40:00.002+01:002018-03-11T15:40:52.202+01:00Niedziela bez zakupów<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-ZBGfygmiQeA/WqU_zA_ulTI/AAAAAAAAGj8/XwrnUJB4Gt0vj_wcjLPz4GezW6KFCVEMwCLcBGAs/s1600/9721353130_dfc165d234_h.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1067" data-original-width="1600" height="426" src="https://3.bp.blogspot.com/-ZBGfygmiQeA/WqU_zA_ulTI/AAAAAAAAGj8/XwrnUJB4Gt0vj_wcjLPz4GezW6KFCVEMwCLcBGAs/s640/9721353130_dfc165d234_h.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Dziś pierwsza zwyczajna niedziela bez zakupów w Polsce. Nie mogę zostawić tego gorącego tematu bez komentarza, bo wywołuje wypieki na policzkach większości Polaków - w tym mnie. Chodźcie, może podniosę Wam ciśnienie i obejdzie się bez popołudniowej kawy.</b></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
NARESZCIE ZROBIONO TO, CZEGO BAŁY SIĘ POPRZEDNIE RZĄDY.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Moje poglądy polityczne znacznie odbiegają od partii aktualnie rządzącej. Trochę ze śmiechem na ustach, a trochę na poważnie przyznając, że nie wrócimy do Polski, dopóki nie zmieni się rząd i kadencja parlamentu. </div>
<div style="text-align: justify;">
Jednak wprowadzenie ograniczenia handlu w niedzielę to coś, czemu gorąco kibicowałam i bardzo cieszę się, że go wprowadzono.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po pierwsze - pracownikom sklepów naprawdę należy się choć jeden normalny dzień weekendu. To naprawdę upierdliwe, jeśli pracujesz w handlu czy gastronomii w centrum handlowym i wolne dni masz zazwyczaj w środku tygodnia, kiedy większość twoich znajomych pracuje, za to kiedy oni chcą wyjść na imprezę - ty musisz być w domu wcześnie, żeby rano być gotowym do pracy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po drugie - jest naprawdę wiele fajniejszych rzeczy do robienia niż wycieczki po centrum handlowym lub supermarkecie. Być może wreszcie rodziny zaczną spędzać czas na ciekawszych aktywnościach, odwiedzać galerie, muzea, centra naukowe, wybierać się do parku czy za miasto na spacer, grać w planszówki, gotować razem rosół i schabowe (bo niedziela), jeździć rowerami, odwiedzać rodzinę i przyjaciół, robić razem tysiące fajnych rzeczy, zdecydowanie ciekawszych niż zakupy.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po trzecie - nie, nie trafia do mnie argument, że czasem niedziela to jedyny dzień, kiedy mamy czas zrobić zakupy. Niezależnie od tego czy mowa o spożywczych, czy ubraniowych - to kwestia organizacji. Nikt nie pracuje od świtu do nocy 6 dni w tygodniu, a jeśli tak robi to pora to zmienić, bo to zdecydowanie nie jest normalne. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po czwarte - argument o tym, że dlaczego wolne mogą mieć kasjerki z Biedronki, a już ze Statoila nie - no cóż, to argument inwalida. Lepiej nie dać nikomu niż dać sporej części? </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po piąte - nie, nie spadną dochody sklepów, a co za tym idzie - wpływy z podatków. Ludzie kupią to co mieliby kupić w niedziele, albo i więcej, patrząc na to jak wyglądają sklepy tuż przed dniem bez handlu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po szóste - nie umrzecie z głodu. Zazwyczaj znajdzie się w szafce jakaś paczka makaronu i może nawet parę plasterków sera w lodówce. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Po siódme - naprawdę można się do tego przyzwyczaić i szybko nauczycie się w sobotę planować co zjecie w niedzielę. Mówię to po ponad 3,5 roku mieszkania w kraju w którym w niedzielę sklepy są pozamykane. Nigdy jeszcze nie zdarzyło nam się cierpieć z powodu pozamykanych sklepów. Nawet kiedy jesteśmy w Polsce, to z przyzwyczajenia nie planujemy żadnych zakupów na niedziele. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Naprawdę cieszę się, że wreszcie podjęto tę trudną decyzję. Wydaje mi się, że nie wywołałaby takiego oburzenia, gdyby została wprowadzona przez inny rząd. Dla mnie religijne konotacje tej ustawy schodzą na dalszy plan, jest wiele argumentów popierających ją, a niemających nic wspólnego z religią i z pewnością plusów jest więcej niż minusów. Także polecam zaakceptować nową rzeczywistość i zacząć korzystać z jej uroków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kończąc, życzę Wam spokojnych niedziel, spędzonych mile w gronie rodziny i przyjaciół :)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-40531676252685072362018-02-09T11:15:00.000+01:002019-09-26T13:55:58.920+02:00Dziecko nauczyło mnie... Lekcja nr 3<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-h69KASj20iY/Wn2Ca-Sf23I/AAAAAAAAGiY/Tk_j8xb0BZUWsxI9n9sTr1KDeAy5Gy5YgCLcBGAs/s1600/20180204_121950.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="640" src="https://4.bp.blogspot.com/-h69KASj20iY/Wn2Ca-Sf23I/AAAAAAAAGiY/Tk_j8xb0BZUWsxI9n9sTr1KDeAy5Gy5YgCLcBGAs/s640/20180204_121950.jpg" width="360" /></a></div>
<b>Tego nie nauczyłam się tak szybko. Ale kiedy już to do mnie dotarło, to nagle mniej męczące stało się budzenie w nocy 7 razy (nie wstawanie, tylko budzenie, bo jestem tak leniwa, że dziecko od trzeciej pobudki śpi z nami, a karmienie piersią nie wymaga podnoszenia się z łóżka), robienie na obiad ziemniaków z jajkiem sadzonym trzeci dzień z rzędu, bo nie masz czasu na nic innego, noszenie na rękach kilku ładnych kilogramów, bo dziecko ma ochotę zwiedzać, a nie leżeć. </b><br />
<br />
<a name='more'></a><b><span style="font-size: x-large;">... Że wszystko przemija. </span></b><br />
<b>I jest to zarówno bardzo smutne, jak i mocno budujące.</b><br />
<br />
Smutne, bo przypomina, że to wszystko co piękne i dobre w tym okresie, kiedy mamy małe dziecko, w końcu stanie się tylko wspomnieniem, a budujące, bo... to wszystko co męczące i trudne w tym okresie, kiedy mamy małe dziecko, w końcu stanie się tylko wspomnieniem.<br />
<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-lRPSZy87egs/Wn10DkGyGdI/AAAAAAAAGhw/jr0-Lwn0DRcv711pL4Y4Y4N5mjK5mjxtwCLcBGAs/s1600/20180118_170849.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="900" height="320" src="https://2.bp.blogspot.com/-lRPSZy87egs/Wn10DkGyGdI/AAAAAAAAGhw/jr0-Lwn0DRcv711pL4Y4Y4N5mjK5mjxtwCLcBGAs/s320/20180118_170849.jpg" width="180" /></a></div>
Kilka tygodni temu żaliłam się, że dzień spędzam siedząc na podłodze, obok piankowej maty i wśród setki zabawek, co 1,5 minuty obracając dziecko z brzucha na plecy. Jak w fabryce, przy taśmie. Ania zdobyła nową umiejętność obracania się z pleców na brzuch i z wielką radością ją powtarzała. Niestety, w drugą stronę obracać się nie nauczyła, a i na brzuchu leżeć nie lubiła. Więc co się przekręciła na brzuch - to płacz. Myślałam wtedy, że już do końca życia będę siedzieć na tej podłodze, bo umrę z głodu i od zgarbionych pleców. Tak się nie stało. Po jakimś czasie Ania zrobiła kolejny milowy krok jakim jest przewrót z brzucha na plecy (wydarzenie na miarę odkrycia Przylądka Dobrej Nadziei, naprawdę) i pewnego dnia, kiedy zeszłam do piwnicy po ziemniaki na obiad, po powrocie zastałam córkę metr dalej niż ją zostawiłam, wpatrującą się w ulubiony element domu. Teraz już nie muszę siedzieć przy niej i jej obracać. Teraz muszę mieć oczy naokoło głowy, bo zaczęła się przemieszczać.<br />
<br />
Podobnie było z nocnym snem, tylko trochę na odwrót. Gdy miała jakieś 2-3 miesiące, potrafiła spać nieprzerwanie nawet 7 godzin. Ahh, jaka ja byłam wyspana! Zazdrościłam sama sobie, że mam tak ogarnięte dziecko. Czar prysł pod koniec listopada i od tamtej pory budzi się od 5 do 175 razy. Więc i do dobrego nie ma co się przyzwyczajać, co by się zbytnio nie rozczarowywać.<br />
<br />
Minęło to, że dziecko chciało spędzić na mnie 24 godziny jako noworodek i spało najchętniej przy piersi albo leżąc na brzuchu na tacie. Teraz najedzone buntuje się, bo chce ciekawszych wrażeń niż oglądanie mojej twarzy. Minął też zachwyt nową umiejętnością jaką było parskanie, przez którą karmienie było dość karkołomnym zajęciem. Teraz parskanie jest zarezerwowane na okazywanie złości, np. pani pielęgniarce po szczepieniu.<br />
<br />
Przykłady można mnożyć, a im starsze macie dziecko tym lepiej rozumiecie pewnie sens tych słów. Wszystko przemija, więc ciesz się każdym dniem i puszczaj w niepamięć to co trudne przy małym dziecku, bo to tylko chwilowe.<br />
<br />
Dlatego zachowuję w pamięci jedno zdanie i przypominam je sobie jak mantrę, zamiast nerwowego wywracania oczu ku niebu: TO WSZYSTKO MINIE.<br />
<br />
KONTYNUACJA: 2 LATA PÓŹNIEJ<br />
Wszystko mija. Dziś powtarzam to sobie jak mantrę i uśmiecham do wspomnień. Brak wyjazdów dalszych niż do osiedlowego sklepu przez ponad pół roku, bo dziecko nienawidzi auta. Siedemnaście pobudek każdej nocy przez 1,5 miesiąca. Kurczowe trzymanie się nogi rodzica, przez co zrobienie choćby kanapki graniczy z cudem. Stres przy każdym wyjściu z domu, bo nie wiadomo kiedy tym razem włączy się syrena. Mycie całej kuchni po każdym posiłku, bo dziecko upodobało sobie rzucanie jedzeniem. Tysiące innych rzeczy. To wszystko mija. Więc i to, że dwulatek na tysięczny komunikat tej samej treści reaguje wyłącznie przekornym spojrzeniem w stronę rodzica i zrobieniem dokładnie na odwrót - to też minie. Tak myślę.<br />
<br />
Za kilka dni, tygodni, pojawi się na świecie młodsze rodzeństwo. I trochę jestem przerażona jak odnajdziemy się w nowej rzeczywistości, jak podzielimy swój czas i energię. Ale nie boję się przechodzić przez to jeszcze raz, bo teraz już wiem - to wszystko jest chwilowe i mija. Więc chyba mam w sobie więcej spokoju, więcej zrozumienia, mniej strachu przed kolejnymi wyzwaniami i etapami, które rządzą się swoimi prawami. Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija ;)<br />
<br />
<br />
<br />Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-54988279025932983002018-01-19T12:22:00.001+01:002018-01-19T12:22:31.643+01:00Ten kraj nie przestanie mnie zadziwiać<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-Xx3-Z1ksO00/WmHU2RY05zI/AAAAAAAAGg4/tHiU6O9cVzUxlZudD8cMcjbvaCS9AoNKwCLcBGAs/s1600/pexels-photo-803290.jpeg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="480" src="https://2.bp.blogspot.com/-Xx3-Z1ksO00/WmHU2RY05zI/AAAAAAAAGg4/tHiU6O9cVzUxlZudD8cMcjbvaCS9AoNKwCLcBGAs/s640/pexels-photo-803290.jpeg" width="640" /></a></div>
<b style="text-align: justify;"><br /></b>
<b style="text-align: justify;">Mieszkam w Norwegii trzy i pół roku. Według nowoprzybyłych to długo, według starych wyjadaczy jestem świeżakiem. Jestem coraz bardziej przyzwyczajona do tutejszej kultury, ale to nie znaczy, że nie bywam zadziwiona i pod wrażeniem rzeczy tak innych niż w Polsce.</b><br />
<b></b><br />
<a name='more'></a><br /><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Parę dni temu przeczytałam o pewnej organizacji zajmującej się wspieraniem demokracji w Norwegii. Przed świętami wystosowali ogłoszenie o pracy dla studenta lub świeżo upieczonego absolwenta. Praca miała dotyczyć administracji i komunikacji. Zwyczajne ogłoszenie jakich setki w Polsce każdego dnia. No właśnie - w Polsce, bo w Norwegii było na tyle nietypowe, że aż sprawę opisała jedna z najpopularniejszych gazet. Ogłoszenie dotyczyło bowiem BEZPŁATNEGO stażu. Rzecz w Norwegii nieakceptowalna, więc wywołała oburzenie, a rozgłos wokół sprawy zmusił dyrektora do publicznych przeprosin.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejnym smaczkiem życia w Norwegii jest afera związana z narodowym daniem Norwegów, czyli... mrożoną pizzą jedynej akceptowanej marki. Musicie wiedzieć, że Norwegia to kraj w którym je się najwięcej mrożonej pizzy w całej Europie. W dodatku jest to tradycyjnie ta jedna marka - Grandiosa, której legendarność wzięła się stąd, że była pierwszą mrożoną pizzą w Norwegii. I sami Norwegowie żartują, że ich narodowym daniem wcale nie są jakieś kotlety rybne czy inna kiszona głowa owcy, tylko Grandiosa właśnie.</div>
<div style="text-align: justify;">
W każdym razie w ostatnich dniach wybuchła mała aferka w związku z tą pizzą, o której pisano na najbardziej poczytnych portalach. Otóż w fabryce popsuła się jedna z maszyn. Tyllo nie tak, że przestała działać i kaput, tylko... kładła na placki zbyt mało kawałków mięsa (dokładnie "mięsnych kulek", czyli małych norweskich pulpecików). W związku z tym pizza nie nadawała się do regularnej sprzedaży. Rozumiecie to? Szef firmy zadecydował, że nie mogą sprzedać trefnych placków ze zbyt mała ilością mięsa. To było moje pierwsze zaskoczenie, bo wyobrażam sobie że u nas po prostu sprzedaliby pizzę i liczyli że nikt się nie zorientuje. Drugim było to, że rozpisały się o tym najpoczytniejsze portale informacyjne. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Cóż, widać jaki kraj, takie afery.</div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-30382785946276948442017-12-31T00:05:00.001+01:002018-01-03T16:27:45.865+01:00Co mnie zaskoczyło w ciąży<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-xJO1b7Y-Rqk/WkzyQpd0CAI/AAAAAAAAGgM/vLavndUESeACRx9R8txdFTrWpLZoA4mOwCLcBGAs/s1600/DSC00100.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1007" data-original-width="1600" height="402" src="https://4.bp.blogspot.com/-xJO1b7Y-Rqk/WkzyQpd0CAI/AAAAAAAAGgM/vLavndUESeACRx9R8txdFTrWpLZoA4mOwCLcBGAs/s640/DSC00100.JPG" width="640" /></a></div>
<b>Dokładnie rok temu, stojąc przed lustrem, będąc w połowie przygotowań do sylwestrowej imprezy, pomiędzy układaniem włosów, robieniem makijażu, a pakowaniem przygotowanych wiktuałów do torby, w głowie zaświtała myśl, że może by tak, dla pewności, że o północy mogę wypić lampkę szampana, zrobić test ciążowy. Okazało się, że jeśli szampan to tylko Piccolo, a i tak z emocji ze wspomnianej imprezy zapamiętałam tylko fragmenty. Bo ciąża, proszę Państwa, to stan zaskakujący nawet jeśli oczekiwany, więc dziś dzielę się z Wami tymi zaskoczeniami.</b></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
1. Można mieć mdłości na widok jednego rodzaju soli. Mimo że normalnie sól kochasz miłością wręcz toksyczną.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ogólnie nie mogę narzekać na tę ciążową przypadłość (jak i wiele innych - szczęściara ze mnie, przyznaję). Mdłości, i to lekkie, pojawiały się właściwie tylko popołudniu, a że pracowałam popołudniami i nie miałam czasu o nich za dużo myśleć, to jakoś tak przemknęły prawie niezauważenie. Mimo wszystko do tej pory nie używam soli z młynka, który Bartek kupił jakoś w tym okresie, bo kojarzy mi się z mdłościami właśnie i odbiera apetyt.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
2. Brak instynktu opiekuńczego u mężczyzn to mit. Ten instynkt jest i objawia się zwłaszcza kiedy na horyzoncie pojawia się kobieta w ciąży. I nie mówię tu o moim własnym, ślubnym, bo to raczej oczywiste, tylko o innych. Wielu z nich otoczyło mnie opieką. Koledzy dbali żebym się nie męczyła, przypadkowo spotkani przepuszczali w drzwiach, miły kasjer wyniósł zakupy do auta, a najbardziej urzekł mnie kolega z pracy, który widząc co podaje tego dnia nasza kantyna - zaproponował, że załatwi mi na kuchni coś dobrego i zadbał, żeby nie znalazło się tam nic, czego nie powinnam jeść ("sałatka jest bez sera, bo nie mam pewności czy jest pasteryzowany, a ty przecież nie możesz" :D).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
3. Kopniaki w żebra to nie mit. Ani metafora. Te w pęcherz i inne organy też nie. Nie wierzyłam że to może być tak dotkliwe, dopóki nie poczułam. Ale starałam się nie narzekać, nawet jeśli czułam że zaraz pęknie mi żebro (to naprawdę tak się odczuwa), bo to oznaczało że moje dziecko leży głową w dół. A moją największą obawą było to, że dziecko się nie obróci, co będzie oznaczało że będę poddana próbie obrócenia dziecka od zewnątrz (zabieg w Polsce niepraktykowany, a w Norwegii dość popularny w takich przypadkach, polega na próbie ręcznego obrócenia dziecka od zewnątrz przez lekarza/położną), a w razie niepowodzenia (bo czasem się nie da tego zrobić albo dziecko jest tak zdeterminowane do utrzymania swojej pozycji głową w górze, że mimo udanego zabiegu i tak do niej wraca :D) czeka mnie poród pośladkowy lub cesarskie cięcie, a to były dwie rzeczy których chciałam uniknąć. Tak więc te kopniaki w żebra nawet mnie cieszyły, ale nie miało to wiele wspólnego z ckliwością ciężarnej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
4. Mitami nie są także te wszystkie opowieści o problemach z założeniem skarpet czy zawiązaniem butów. Podnoszenie z ziemi przedmiotów bez schylania się opanowałam do perfekcji. Ja miałam to szczęście że przeżywałam to latem, więc po prostu zrezygnowałam z sandałów (chyba że miałam pod ręką Bartka, który pomagał mi je zapiąć) na rzecz klapek. Jeszcze miesiąc po porodzie, kiedy na spacerze rozwiązał mi się but - z przyzwyczajenia poprosiłam o pomoc męża. Paznokcie u stóp też malował mi Bartek, ale o tym cichosza, bo on się do tego nie przyznaje. Mniej szczęścia co do pory roku miała moja koleżanka, która na spotkanie ze mną w listopadzie musiała przyjść w mokasynach.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
5. Są na tym świecie dolegliwości ciążowe, o których filozofom się nie śniło. No bo czy komuś przyszłoby do głowy, że ciąża może być sprawcą czegoś tak odległego od ciążowych spraw jak katar przez 9 miesięcy i uczucie zatkanego nosa? Albo tego że nagle twój głos przypomina piskliwą Mariolkę z kabaretu?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
6. Nasze ciało jest mądrzejsze niż wszystkie książki o ciążowych sprawach razem wzięte. Oczywiście jeśli go słuchamy. Potrafi na przykład namówić cię do myślenia, że papierosy są ohydne, mimo że o ewentualnej ciąży pomyślisz dopiero za tydzień, kiedy nie dostaniesz okresu. Albo kawa. Ja kocham kawę do tego stopnia, że wieczorem, kładąc się do łóżka, cieszę się że niedługo nadejdzie ranek i będę mogła znów się jej napić. I jako że w tematach okołociążowych dość dobrze się orientowałam bez ślepego posłuszeństwa ludowym mitom, to wiedziałam że kawę można w ciąży bezpiecznie pić. Ale moje ciało stwierdziło, że to jednak nie dla mnie i przez cały pierwszy trymestr zapach i smak kawy były dla mnie odrzucające. A pewnego dnia obudziłam się i pierwsze co mi przyszło do głowy to jak cudownie byłoby napić się pysznej, czarnej kawki. I wypiłam. Aaa, no i jeszcze ciąża wyleczyła mnie z mojej toksycznej miłości do frytek i chipsów. Zawsze byłam ich najwierniejszą fanką, w ciąży początkowo patrzyłam na nie z obrzydzeniem, a potem z obojętnością zamiast zachwytu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
7. Można mdleć leżąc. Rety, nigdy nie pomyślałam, że leżenie może sprawiać tyle problemów. Z opisów znajomych wiem, że to dość powszechne uczucie - leżysz sobie, a czujesz jakbyś znajdowała się na szczycie Everestu. Brakuje ci powietrza i wiesz, że jeśli czegoś nie zrobisz to po prostu zaraz zemdlejesz. Wystarczy odwrócić się na bok i problem mija. Winowajcą tego uczucia jest wielki brzuch, który może uciskać duże naczynia krwionośne. Dość kłopotliwe, kiedy chcesz obejrzeć film leżąc na kanapie albo Twoją ulubioną pozycją do spania jest na wznak.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
8. Da się przeżyć miesiąc jedząc właściwie wyłącznie słone paluszki i jabłka. Bo to jedyne co przejdzie ci przez gardło. A, no i może jeszcze suche płatki owsiane, ale tylko nocą, gdy przewracasz się z boku na bok i czujesz że twój żołądek zaraz strawi sam siebie, ale za nic w świecie nie przełkniesz niczego normalnego. Tak wyglądało moje żywienie w początkowym okresie ciąży, przez co - to dość częste u kobiet w ciąży - schudłam 3 kg w pierwszym trymestrze (a w kolejnych odrobiłam z nawiązką w zastraszającym tempie). Nie mogłam patrzeć na jedzenie, a w dodatku mieszanka hormonów i dużych zmian w życiu (nie tylko związanych z ciążą) sprawiły że sypiałam 2 godziny na dobę. Z duszą na ramieniu szłam na pierwsze ciążowe USG - byłam pewna, że po prostu zagłodziłam swoje dziecko. A okazało się, że jest duże, zdrowe i pełne sił. Zupełnie inaczej niż jego mama.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
9. Od pierwszego wspomnienia o ciąży będziesz pod szczególną obserwacją i czujnym okiem znajomych. Kawa? Kawy w ciąży <b>nie wolno</b>! Paulina, nie jedz tego wasabi, w ciąży <b>nie wolno</b> takich ostrych przypraw, dzieci przecież tego nie lubią! Jechałaś rowerem? Dziewczyno, tego absolutnie <b>nie wolno</b> w ciąży! I absolutnie <b>nie wolno</b> ci spać inaczej niż na lewym boku! Zaskakujące jest z jakim przekonaniem ludzie oceniają twój tryb życia i sposób odżywiania się, w dodatku przekazując szkodliwe mity. Na szczęście większość z tych rad wpuszczałam jednym uchem, a wypuszczałam drugim, przesiewając je przez filtr składający się z ludzi mądrzejszych ode mnie (czyli lekarzy, a nie sąsiadki brata wujka koleżanki).</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
10. Zaskakujące jest też jak wiele ograniczeń potrafią nakładać na siebie same ciężarne. Jakby tych prawdziwych nie było już wystarczająco dużo. Dla mnie lekko frustrujące było to, że prawdziwe sushi i jajko z płynnym żółtkiem stało się mglistym wspomnieniem, a kupienie innego sera niż żółty wiązało się z dogłębnym studiowaniem etykiety. Do tego od szóstego miesiąca ciąży mój rower leżakuje w garażu, bo brzuch przestał mi się mieścić. Nie wspominając o tak oczywistych rzeczach jak np. alkohol (tak, wiem że w ustach przyszłej matki nie powinno się znaleźć nawet to słowo, ale wybaczcie, jestem nie tylko przyszłą matką, ale i zwykłym człowiekiem, który lubi czasem wypić piwo lub kieliszek wina, więc najzwyczajniej w świecie patrzyłam tęsknym wzrokiem na kartę win w restauracji). A kobiety i ich bliscy czasem naprawdę wariują na punkcie ciąży. Na ciążowych forach regularnie pojawiają się pytania typu: czy mogę pójść na basen/do kina/do lasu? Czy mogę zjeść pasztet? Przeczytałam nawet historię dziewczyny, której mąż wpadł w panikę, bo zjadła kiść winogron, a przecież w ciąży winogron nie wolno!!!!!111 one one one</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
11. Nieważne jak normalnie zachowujesz się w ciąży i jak bardzo starasz się nie robić z siebie księżniczki wymagającej podawania posiłków do łóżka. Ja naprawdę byłam dość aktywna w ciąży, miałam sporo do zrobienia, a jeszcze więcej chęci. I naprawdę życzę każdej ciężarnej, żeby jej ciąża w fizycznym odczuciu przebiegała tak jak moja. Są jednak rzeczy których ciężarnej kobiecie po prostu nie wolno robić, bo zaszkodzi to jej lub dziecku (np. dźwiganie), są rzeczy których nie będzie w stanie zrobić ze względu na swój stan (np. schylanie się w ostatnich tygodniach i zbieranie grzybów) i są dolegliwości, które są w ciąży zupełnie normalne a jednak znacznie uprzykrzają życie (np. opuchlizna, zasłabnięcia, mniejsza pojemność płuc i co za tym idzie - szybkie męczenie się). To wszystko jest nieważne, bo i tak usłyszysz: CIĄŻA TO NIE CHOROBA - co oznacza jedno: nie roztkliwiaj się nad sobą tylko bierz się do roboty. Uwierzcie, nic tak nie wyprowadza ciężarnej w 9 miesiącu z równowagi niż to zdanie, które słyszy tuż po tym jak wysprzątała piwnicę i w luźnej rozmowie stwierdza, że niestety na zbieranie grzybów się nie nadaje (żeby zaspokoić Waszą ciekawość - nie, nie usłyszałam tego od Bartka) Co ciekawe, zdanie to bardzo chętnie wypowiadane jest przez mężczyzn, z pewnością mających za sobą niejedną ciążę.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
12. No i nieważne, że jesteś szczęśliwą mężatką od niemal czterech lat i nie masz piętnastu lat, tylko 26 - i tak będziesz wypytywana przez znajomych, czy to wpadka.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
13. I na koniec - nieważne że wieczorem płaczesz mężowi w ramię, że już dłużej tego nie wytrzymasz i chcesz mieć dziecko już, teraz, natychmiast. Tydzień później widząc dwie kreski na teście i tak możesz z przerażeniem zakrzyknąć: RETY, I CO TERAZ?!</div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-3913538749362220352017-12-22T21:36:00.002+01:002017-12-22T21:36:42.162+01:00Driving home for Christmas<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-UFmfoPu2YUM/Wj1suaTeKMI/AAAAAAAAGR0/MsSSYoY3_vwPSFH5GW8UGDBH5rnLMNR1wCLcBGAs/s1600/20171203_130718.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="900" data-original-width="1600" height="360" src="https://2.bp.blogspot.com/-UFmfoPu2YUM/Wj1suaTeKMI/AAAAAAAAGR0/MsSSYoY3_vwPSFH5GW8UGDBH5rnLMNR1wCLcBGAs/s640/20171203_130718.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Dziś piszę na szybko, znad dziecka usypiającego przy karmieniu, ale muszę, bo jeśli nie dam upustu buzującym we mnie emocjom to istnieje obawa że mleko mi zgorzknieje z nerwów i zgryzoty.</b></div>
<b><a name='more'></a></b><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przed chwilą zobaczyłam film nagrany przez mojego kolegę z podstawówki, wracającego z zagranicy do domu na święta. Piękne, drogie auto prowadził jego kolega, a samochód wypełniały ogólna wesołość i podekscytowanie. Kulminacyjnym punktem filmu było zbliżenie na wskazówkę prędkościomierza, wskazującą niebagatelne 200 km/h. Widok mnie osobiście przyprawił o ciarki na plecach, za to nie zrobił wrażenia na żadnym z pasażerów. Wyświetliłam komentarze, bo palce świerzbiły mnie do napisania paru słów, ale powstrzymałam się bo wiem, że takie internetowe przepychanki nic dobrego nie przynoszą, poza tym wśród komentujących również aplauz i chwalenie się jeszcze większymi "osiągnięciami". Ale mam ochotę zapytać bez ogródek: czy wiesz że przez takich kierowców jak ty giną ludzie?</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jakby tego było mało parę dni temu jechałam do miasteczka obok nas (w Polsce). Po drodze mijałam 4 wsie oznaczone znakami o terenie zabudowanym. W czasie tej przejażdżki 3 auta wyprzedziły mnie, mimo że jechałam z maksymalną prędkością. Nazwijcie mnie teraz frajerką - bardzo proszę. I zróbcie to kolejny raz gdy usłyszycie w wieczornych wiadomościach że kierowca potrącił dziecko, bo w terenie zabudowanym przekroczył dozwoloną prędkość.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ludzie, po prostu się opamiętajcie. Przestańcie mi i wszystkim dookoła wciskać kit o tym, że "jeździcie szybko ale ostrożnie", "w Polsce jest większe tempo życia niż tam u nas na Zachodzie i dlatego ludzie szybko jeżdżą", "ograniczenia prędkości są nadmierne". To jest przekonywanie przede wszystkim samego siebie że czarne jest białe.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Dlatego jako jedna z tych osób, które przemierzają setki kilometrów autostrad, by dotrzeć do rodziny na święta apeluję i życzę Wam byście dotarli na gwiazdkę w całości i innym też pozwolili spotkać się z rodziną przy wigilijnym stole. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Z serdecznością,</div>
<div style="text-align: justify;">
Wasz Drogowy Szeryf Paulina</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-23895360221910364662017-11-13T18:00:00.000+01:002017-12-02T18:40:52.114+01:00Norweska służba zdrowia<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-E2huR1oqjTU/WgmJapT__ZI/AAAAAAAAGFU/yEZdfLKoccou7Wgpn45WDCuiiOgNClxQwCLcBGAs/s1600/norsk.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1165" data-original-width="1600" height="464" src="https://2.bp.blogspot.com/-E2huR1oqjTU/WgmJapT__ZI/AAAAAAAAGFU/yEZdfLKoccou7Wgpn45WDCuiiOgNClxQwCLcBGAs/s640/norsk.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
<b>Posłanka PiS o rezydentach, którzy często zastanawiają się nad wyjazdem zagranicę, by zarabiać uczciwe pieniądze, powiedziała: "Niech jadą!". A ja - gdybym nie miała w Polsce całej swojej rodziny - dopowiedziałabym: przyjeżdżajcie, wreszcie będziemy mieć dobrych lekarzy.</b><br />
<a name='more'></a><br />
<div>
<br /></div>
<div>
Ciąża i opieka nad małym dzieckiem to czas, kiedy wyjątkowo często odwiedzamy lekarzy. Ten rok jest dla mnie zatem okresem, w którym wgryzam się w specyfikę norweskiej służby zdrowia, mam dla Was zatem kilka ciekawostek, które może zmienią trochę Wasze spojrzenie na system ochrony zdrowia w Polsce. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
1. Buszując po norweskich forach w poszukiwaniu kogoś, kto wykona badania prenatalne natknęłam się na wpis kobiety, poszukującej lekarza wykształconego poza Norwegią, "chętnie w Polsce" - dosłownie tak było napisane. I nie był to bynajmniej post Polki ufającej bardziej rodakom. Bardzo często, gdy w rozmowach z Norwegami mówiłam że jestem z Łodzi, wspominali, że mają tam znajomych studiujących na Uniwersytecie Medycznym. Lekarze wykształceni w Polsce są bardzo cenieni.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
2. Temat badań prenatalnych to długa historia, ale przedstawię ją pokrótce. Wg polskich standardów powinnam mieć rozszerzony panel badań prenatalnych. Norweski lekarz, owszem, skierował mnie do poradni genetycznej, ale tam dowiedziałam się, że z tym wywiadem nie przysługuje mi żadne dodatkowe badanie. Doktor, z którą rozmawiałam wręcz przepraszała mnie, że nie może nic zrobić, bo rozumie mnie i moje obawy, ale nie może obejść przepisów. Na badania prenatalne typu USG pierwszego trymestru i test PAPP-A mogą liczyć tylko kobiety po 37 roku życia i te, które urodziły dziecko z chorobą genetyczną. Co ciekawsze, prywatnie nie można zrobić ŻADNEGO badania genetycznego z krwi, czyli np. PAPP-A, NIFTY itd.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
3. W ogóle Polacy łapią się za głowę kiedy słyszą o tym, jak wygląda opieka nad ciężarną. Przez całą ciążę miałam jedno badanie ginekologiczne - tylko dlatego, że wylądowałam na pogotowiu. Wykonane nie przez ginekologa, tylko internistę. Ginekologa (poza wizytami w Polsce oczywiście) widziałam 2 razy - na prywatnych badaniach USG. Standardowa opieka nad ciężarną wygląda następująco:</div>
<div>
- ciąża prowadzona jest przez lekarza rodzinnego i/lub położną - kobieta może wybrać czy chodzi na wizyty do jednego z nich, czy obu;</div>
<div>
- w zdrowej ciąży wykonywane jest JEDNO badanie USG - połówkowe; badanie odbywa się w szpitalu, w którym kobieta zamierza urodzić dziecko - decyzję tę podejmuje zazwyczaj w 12 tygodniu ciąży; badanie wykonuje wykwalifikowana w tym celu położna;</div>
<div>
- karta ciąży zakładana jest zazwyczaj nie wcześniej niż w 12 tygodniu ciąży; ja poszłam do lekarza w piątym tygodniu i usłyszałam, że cieszy się że mnie widzi, ale to za wcześnie na wizytę, więc zaprasza za 1,5 miesiąca</div>
<div>
- raczej nie istnieje tu coś takiego jak podtrzymanie ciąży przed 12-tym tygodniem; kiedy w 7 tygodniu wylądowałam zaniepokojona na pogotowiu, usłyszałam: "raczej wszystko w porządku, jest mała możliwość, że poronisz, ale to się zdarza, wtedy będzie to wyglądać tak i tak" - wyobrażacie to sobie?</div>
<div>
- standardowo nie wykonuje się w ciąży badania ginekologicznego - twierdzą tutaj, że może być niebezpieczne dla ciąży, co oczywiście wyśmiał mój lekarz w Polsce; jednak to jemu bardziej wierzę.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Żeby nie było - ten schemat ma również swoje plusy. Zdrowa ciąża jest tutaj traktowana jak stan fizjologiczny, w którym potrzeba kobiecie więcej uwagi i troski, ale nie leczenia. Moja położna na wieść, że w piątym miesiącu przyjechałam do niej rowerem stwierdziła, że to świetnie że nie rezygnuję z aktywności. Miesiąc później polski ginekolog złapał się za głowę gdy mu o tym powiedziałam i nakazał "dużo leżenia, a jeśli spacery to raczej wokół domu". W Norwegii jeśli jest coś, co lekarza lub przyszłą mamę niepokoi, to wtedy wysyłana jest na inne badania, więc nie jest tak, że kobieta w ciąży jest pozostawiona sama sobie. Mi ogólnie podoba się ten system, najbardziej to, że ciąża prowadzona jest przez lekarza rodzinnego i położną, która wyspecjalizowana jest tylko w sprawach ciążowych, zatem zna temat bardzo dobrze i świetnie opiekuje się ciężarną - ja wizyty u swojej położnej wprost uwielbiałam, bo zawsze miała dla mnie czas i cierpliwie rozwiewała wszelkie niepokoje i wątpliwości w tonie przyjacielskiej pogawędki. Mimo wszystko przydałoby się więcej badań i większa troska o wczesną ciążę - to niezaprzeczalny fakt.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
4. Odchodząc od tematów ciążowych: wiecie co usłyszał nasz kolega zmagający się z poważnym problemem z kręgosłupem? Żeby nie ważył się poddawać operacji w Norwegii, tylko jechał do Polski, bo tutaj jest duża szansa, że coś spartaczą, a w Polsce mamy świetnych specjalistów.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
5. Dziecko po urodzeniu automatycznie rejestrowane jest do tego samego lekarza, do którego należy matka. Tak - dzieci standardowo nie są rejestrowane u pediatry, tylko u lekarza rodzinnego. Pediatra kontroluje rozwój dziecka na bilansach, ale z problemami zdrowotnymi idzie się do internisty.</div>
<div>
<br /></div>
<div>
5. Parę dni temu odebrałam list ze szpitala i właśnie to wydarzenie sprawiło, że postanowiłam napisać Wam o tym jak wygląda służba zdrowia w Norwegii. Lekarz rodzinny skierował Anię do specjalisty - raczej, na szczęście, nic poważnego, ale wolał aby to specjalista postawił stuprocentową diagnozę. W liście przeczytałam zapewnienie, że lekarz przyjmie nas najpóźniej w styczniu 2021 roku, ale konkretną datę wyznaczą w bliżej nieokreślonej przyszłości. Mówcie co chcecie, ale takich terminów nawet w Polsce nie ma.<br />
<br />
6. Publiczna służba zdrowia jest płatna - przynajmniej częściowo. Idąc do lekarza czy na badanie, niemal każdy pacjent musi zapłacić "egenandel" - dosłownie "własny udział", czyli pokryć część kosztów. Przykładowo - wizyta u lekarza internisty kosztuje pacjenta 152 korony (ok 70 zł), a pobranie krwi do badań - 54 (ok 24 zł). Wyłączone z tego są m.in. dzieci do 16 roku życia, ciężarne - jeśli wizyta dotyczy ciąży, a nie innych schorzeń. Pobyt w szpitalu również nie wymaga płacenia. Ważne jednak jest to, że osoby które są poważnie chore, a co za tym idzie - częściej odwiedzają lekarzy - nie ponoszą kosztów w nieskończoność. Osoby, które w ciągu roku kalendarzowego przekroczą pewną kwotę (np. w tym roku to 2205 kr) otrzymują "frikort" - kartę, dzięki której nie płaci się do końca roku za usługi medyczne.<br />
<br />
7. A jaki jest najczęściej przepisywany lek? Oczywiście paracetamol. Na przeziębienie czy grypę nie dostaniemy antybiotyków, tylko ewentualnie zwolnienie lekarskie i zalecenie, by na gorączkę przyjąć paracetamol i pić dużo wody. Tylko raz byłam u norweskiego lekarza z przeziębieniem. Co mnie zaskoczyło - nawet mnie nie osłuchał. Leków też żadnych nie dostałam. Przeszło samo, wspomagane jedynie odpoczynkiem od pracy ;) W ogóle nad przeziębieniem nikt się zbyt mocno nie pochyla - jeśli dziecko ma gorączkę to lekarz przyjmie je dopiero, jeśli gorączka utrzymuje się od trzech dni.<br />
<br />
8. A na koniec ciekawostka. W wielu miejscach spotkałam się z prośbą, by zdjąć buty. Nie, nie w gabinecie lekarskim, gdy mam położyć się na leżance - przy wejściu do przychodni. Tak było na prywatnej wizycie u ginekologa w czasie ciąży i szczerze mówiąc nie bardzo miałam ochotę się do tego zastosować, ale zobaczyłam że wszyscy w poczekalni grzecznie siedzą w samych skarpetkach. Tak jest też w moim "ośrodku zdrowia", do którego chodziłam na wizyty u położnej, a teraz z Anią na bilanse i szczepienia. Cóż, widocznie oszczędzają nie tylko na badaniach ciężarnych, ale i na sprzątaniu ;)<br />
<br />
<br />
Konkluzja jest jedna: narzekanie na służbę zdrowia nie zamyka się wyłącznie w granicach Polski. A często nawet jest czego pozazdrościć.<br />
<br /></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-26162539620511755412017-09-30T18:00:00.000+02:002017-09-30T18:00:56.618+02:00Jestem naiwna, dzięki Bogu<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-EATx8hKFcbE/Wc-wlaqo9FI/AAAAAAAAGDM/q__nb3oD6fIo6noJ7A-Xx2qW5nznPl1gQCLcBGAs/s1600/DSC00076.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1070" data-original-width="1600" height="428" src="https://2.bp.blogspot.com/-EATx8hKFcbE/Wc-wlaqo9FI/AAAAAAAAGDM/q__nb3oD6fIo6noJ7A-Xx2qW5nznPl1gQCLcBGAs/s640/DSC00076.JPG" width="640" /></a></div>
<br />
<b>- Moje dziecko będzie grzeczne i urocze. Będzie ładnie spało i pozwalało się wyspać nam, a ja nie zamierzam rezygnować z siebie, swoich marzeń, planów i pasji. Taki jest plan - mówię, a Wy pukacie się w głowę, bo z góry wiecie, że to niemożliwe. A ja? Ja twierdzę że ależ owszem, jak najbardziej. I choć w Waszej głowie pojawia się myśl: "o ty młoda, naiwna", to ja ze szczerego serca dziękuję Bogu że tą naiwnością mnie obdarzył.</b><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Pod koniec zimy mój rosnący brzuch przestał budzić wątpliwości, a od znajomych zaczęły spływać gratulacje. Sposoby na wyrażenie radości z naszego szczęścia mogę zasadniczo podzielić na dwa rodzaje: od tych posiadających własny przychówek i tych bez dzieci. Ci drudzy do gratulacji dokładali piski radości lub oczy szeroko otwarte w geście niedowierzania, natomiast ci pierwsi... tuż po słowach "gratuluję" przystąpili do przygotowywania nas do rodzicielstwa.<br />
<br />
<i>Noo, to teraz wyśpijcie się na zapas, bo później możecie o tym zapomnieć.</i><br />
<i>Pieczesz chleb? Super, piecz, piecz, po porodzie już nie będziesz miała czasu na takie rzeczy.</i><br />
<i>Jakie to urocze, że w weekendy pijecie rano kawę w łóżku. Nacieszcie się tym, później wszystko się zmieni.</i><br />
<i>Już teraz przyzwyczaj się, że jak kawa to tylko zimna, a jeśli wizyta w toalecie to nigdy w samotności.</i><br />
<i>Paulina, wypoczywaj, wypoczywaj i jeszcze raz wypoczywaj! To ostatni moment w twoim życiu!</i><br />
<i>Szycie? Lepiej się pospiesz jeśli chcesz uszyć wszystko co sobie zaplanowałaś, bo później będziesz musiała odłożyć to na długi czas.</i><br />
<i>No tak, możesz czytać książki, bo nie masz dzieci. Ale już niedługo nie będziesz miała na to czasu.</i><br />
I największy hit:<br />
<i>Wow, masz ubrania w rozmiarze XS i S? Nieźle! Ale długo się nimi nie nacieszysz, po ciąży trochę ci zostanie!</i><br />
<br />
To wszystko to zdania notorycznie przewijające się w moich rozmowach z rodziną i znajomymi. Jeśli już była mowa o ciąży i jej skutkach, czyli rodzicielstwie, to zazwyczaj w kontekście niewyspania, braku czasu i zmęczenia. I ja to nawet rozumiem - to części składowe tego okresu w życiu. Większość z nich padło również z ust Polaków, a nie oszukujmy się - mistrzami pozytywnego spojrzenia na świat to my raczej nie jesteśmy, stąd pewnie takie skupienie na tych nieco mniej kolorowych stronach bycia rodzicem.<br />
Mimo tego wszystkiego co usłyszałam, ja uparcie tkwię w swojej wizji radosnego macierzyństwa ze szczęśliwym, spokojnym i śpiącym w nocy dzieckiem. <span style="font-size: x-large;">Ta <i>naiwność</i> sprawia, że cieszę się na myśl o tym, że niedługo będę mamą, zamiast myśleć o tym że moje życie zmieni się - według tych proroctw - na gorsze.</span> I to nie jest tak, że myślę - u mnie będzie inaczej, albo że to wszystko nieprawda lub mi się nie przydarzy. Nie, to zupełnie nie o to chodzi. Ja zdaję sobie sprawę z tego, że moje życie już nigdy nie będzie takie samo, że <strike>prawdopodobnie</strike> na pewno będę musiała z czegoś zrezygnować, że pewne moje i nasze rytuały będą musiały ulec zmianie i po prostu - nie zawsze będzie łatwo.<br />
<br />
Ale! Z premedytacją stworzyliśmy nowego człowieka. MAŁEGO CZŁOWIEKA który przez pierwsze lata będzie od nas całkowicie zależny, a my będziemy za niego całkowicie odpowiedzialni. Jak więc mogłabym się spodziewać, że nic się nie zmieni? Zmieni się wiele, pewnie więcej niż teraz mogę sobie wyobrazić. Czy to jednak powód do tego, by rodzicielstwo rysować wyłącznie ciemnymi kolorami? Czy naprawdę najważniejszą informacją dla przyszłych rodziców jest ta o wiecznie niedopitej kawie i niewątpliwym zarzuceniu pasji?<br />
Ja w swojej naiwności zakładam, że wcale nie musi tak być. Rysuję sobie własny obraz-wizję macierzyństwa. I używam do niego kolorowych kredek. Jest na nim miejsce zarówno na gorącą kawę, nawet w łóżku z mężem, jak i na uszycie setnej poduszki do salonu i piętnastej firanki, czy upieczenie chleba z nowego przepisu. I pomimo tego, że wiem, że może to się skończyć jednak tymi nieprzespanymi nocami, dodatkowymi kilogramami i śniadaniem o 15, to nadal w swojej naiwności cieszę się na to, co mnie czeka, bo wydaje mi się, że oprócz tego wszystkiego co wymieniają inni rodzice, dziecko to cała masa radości. Gdybym podążała wyobraźnią za tym, co przedstawiają moi znajomi, to przestałabym z niecierpliwością czekać i byłabym przerażona. <span style="font-size: x-large;">A gdyby tym wszystkim karmili mnie zanim zaszłam w ciążę, to pewnie nigdy bym się na nią nie zdecydowała. </span><br />
<br />
***<br />
Powyższy tekst napisałam będąc jeszcze w dwupaku, ale nie zdążyłam opublikować.<br />
Teraz jestem już po drugiej stronie. I nadal tkwię w swojej sielankowej naiwności :) <span style="font-size: x-large;">Gdybym wcześniej wiedziała, że tak to będzie wyglądać, to postarałabym się o dziecko z pięć lat temu!</span><br />
<br />
<br />
<br />
<span style="font-size: x-small;">PS: Tak sobie właśnie pomyślałam, że to wszystko co usłyszałam, to pewnie takie gadanie w stylu <a href="http://panipanika.blogspot.no/2016/06/nie-zen-sie-stary.html" target="_blank">"Nie żeń się, stary"</a>, o którym już kiedyś napisałam. Czyli <i>ponarzekam sobie dla zasady, może ktoś się nade mną pochyli.</i></span><br />
<br />Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-73468182677244278062017-08-10T18:40:00.002+02:002017-08-10T18:40:18.387+02:00Tarta ze szparagami i letnia tarta z kurkami<br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-og2W3sh6tAQ/WYyKp3bdETI/AAAAAAAAGBA/BhBJ1zcH8IABoCBMfyV6WNHdB1zDByNegCLcBGAs/s1600/20794934_10207935630229018_101036519_o.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-og2W3sh6tAQ/WYyKp3bdETI/AAAAAAAAGBA/BhBJ1zcH8IABoCBMfyV6WNHdB1zDByNegCLcBGAs/s640/20794934_10207935630229018_101036519_o.jpg" width="640" /></a></div>
<br />
<b>Danie, które przypadkowo stało się hitem ostatniej imprezy, a jest całkiem łatwe w przygotowaniu. W dodatku przepis przyda Wam się do wielu innych dań, dzięki czemu sami będziecie mogli fantazjować w kuchni i zaskakiwać gości.</b><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Tarta to nic innego jak klasyczne kruche ciasto z dodatkami. Ja najbardziej lubię wytrawne i właśnie takie najchętniej przygotowuję. <br />
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-NTowsFi6xgo/WYyKpQpLuEI/AAAAAAAAGA8/kfbd5vTwMr4XRxTbgTv2fX59hLX0osg7gCLcBGAs/s1600/20773635_10207935588987987_1490884_o.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="480" src="https://1.bp.blogspot.com/-NTowsFi6xgo/WYyKpQpLuEI/AAAAAAAAGA8/kfbd5vTwMr4XRxTbgTv2fX59hLX0osg7gCLcBGAs/s640/20773635_10207935588987987_1490884_o.jpg" width="640" /></a></div>
<b>Kruche ciasto:</b><br />
250 g mąki pszennej (ja używam około 150 g zwykłej białej mąki i resztę mąki razowej- typ 2000)<br />
125 g zimnego masła<br />
1 jajko<br />
2-3 łyżki zimnej wody<br />
<br />
<b>Masa do wypełnienia tarty:</b><br />
180 g śmietany<br />
50 ml mleka<br />
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-qg0SKgXlvUI/WYyKpASZLjI/AAAAAAAAGA0/HM0Yk3mPofwaWQ8i20XeJvLHWhELIPongCLcBGAs/s1600/20771661_10207935589387997_2074773702_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1280" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-qg0SKgXlvUI/WYyKpASZLjI/AAAAAAAAGA0/HM0Yk3mPofwaWQ8i20XeJvLHWhELIPongCLcBGAs/s320/20771661_10207935589387997_2074773702_o.jpg" width="256" /></a>1 jajko<br />
Sól, pieprz, gałka muszkatołowa do smaku<br />
<br />
<b>Dodatki:</b><br />
Pół pęczka świeżych, zielonych szparagów<br />
6-7 suszonych pomidorów<br />
<br />
lub<br />
<br />
pół cebuli<br />
1 ząbek czosnku<br />
szklanka pokrojonych kurek<br />
odrobina klarowanego masła<br />
sól i pieprz do smaku<br />
<br />
Wszystkie składniki na ciasto wyrabiamy szybko. Do kruchego ciasta używamy zawsze zimnych składników - prosto z lodówki - i wyrabiamy najszybciej jak się da do uzyskania jednolitej masy, tak by zbytnio jej nie ogrzewać ciepłem dłoni. Dzięki temu ciasto będzie faktycznie kruche po upieczeniu. Gotowe ciasto wkładamy do zamrażarki na pół godziny. Po tym czasie wylepiamy ciastem natłuszczoną i wysypaną bułką tartą formę do tarty. Najlepszym sposobem jest rozwałkowanie ciasta na wielkość odpowiadającą formie i dokładne zalepienie ewentualnych dziur kawałkami ciasta wystającymi poza brzeg formy. Ponakłuwać ciasto widelcem i ponownie schłodzić w zamrażarce przez około kwadrans. Następnie położyć na ciasto papier do pieczenia i wysypać na nie suchy groch lub specjalne, ceramiczne kulki do pieczenia tarty. Dzięki temu ciasto nie urośnie i nie wybrzuszy się podczas pieczenia. Tak przygotowane ciasto wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni przez około 20 minut - do uzyskania lekko złocistego koloru.<br />
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-xU32c190XuM/WYyKpX4lV2I/AAAAAAAAGA4/RU433X52GCI02-F6D2D2xZBfG0iJYDouACLcBGAs/s1600/20771754_10207935589467999_1913546245_o.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" data-original-height="1600" data-original-width="1200" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-xU32c190XuM/WYyKpX4lV2I/AAAAAAAAGA4/RU433X52GCI02-F6D2D2xZBfG0iJYDouACLcBGAs/s320/20771754_10207935589467999_1913546245_o.jpg" width="240" /></a>W trakcie pieczenia przyszedł czas na przygotowanie wypełnienia do tarty.<br />
<b>Szparagowa:</b><br />
Szparagi należy umyć, obciąć twarde końcówki i lekko tylko zblanszować - włożyć na 2 minuty do gotującej się wody z łyżeczką soli, najlepiej tak, by końcówki szparagów wystawały ponad jej poziom, a następnie zahartować w zimnej wodzie. Pomidory kroimy w cienkie paski.<br />
<b>Kurkowa:</b><br />
Cebulę zeszklić na maśle i dodać pokrojony czosnek. Lekko zrumienić i dodać pokrojone kurki. Posolić. Smażyć dopóki nie odparują całej wody. Doprawić do smaku.<br />
Masa do wypełnienia tarty:<br />
Jajko rozbijamy i mieszamy ze śmietaną, następnie z resztą składników.<br />
<br />
Upieczony spód wyjmujemy z piekarnika (nie wyłączamy go), zdejmujemy z niego papier do pieczenia razem z zawartością (grochem lub kulkami). Wylewamy masę śmietanową na tartę i układamy na niej dodatki (szparagi i pomidory lub podsmażone kurki). Wkładamy do piekarnika na kolejne około 20 minut - aż masa śmietanowa zacznie się wybrzuszać (to znak że jajko się ścina) a brzegi tarty stają się złocisto-przypieczone.<br />
Tadam! Tarta gotowa. Smakuje pysznie zarówno na gorąco, jak i na zimno. Smacznego!<br />
<br />
PS: W tartach uwielbiam to, że można dowolnie kombinować ze smakami. Niech bazą będzie kruche ciasto i masa, do której można dodać też np. żółty ser lub pleśniowy, a zalać nią wiele innych dodatków, np. szpinak, kurczaka, pora i wieeele, wiele innych.Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-21506233535196029252017-08-04T19:52:00.001+02:002017-08-04T19:52:46.957+02:00Za chwilę będę wiedziała wszystko, naprawdę<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-y7KAPmTMVBo/WYSz918fdiI/AAAAAAAAFuI/RfEiZ5JIs4gHL3hkAv1jOSNpZNOOQ9QZACLcBGAs/s1600/20642380_10207901864984908_61951790_o.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1266" data-original-width="1600" height="506" src="https://1.bp.blogspot.com/-y7KAPmTMVBo/WYSz918fdiI/AAAAAAAAFuI/RfEiZ5JIs4gHL3hkAv1jOSNpZNOOQ9QZACLcBGAs/s640/20642380_10207901864984908_61951790_o.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Pamiętacie jak byliście mali, zaczynaliście podstawówkę i Wasi koledzy z ósmej klasy czy z gimnazjum wydawali Wam się taaacy duzi i taaaacy dorośli? A dwudziestoletnią kuzynkę, która opiekowała się Wami czasem i była już super-dorosła, mogła robić co chce, wszystko wiedziała, a Wy nie mogliście się doczekać aż osiągniecie tak dojrzały wiek? Ja pamiętam doskonale. </b></div>
<a name='more'></a><div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
A potem poszliście do gimnazjum i dalej byliście dziećmi, które czasem potrzebują przytulić się do mamy i taty. A po przekroczeniu magicznej granicy dwudziestki nie różniliście się we własnym mniemaniu od szesnastolatka, w głowie takie samo siano, niby możecie robić co chcecie, ale właściwie nie macie pojęcia co to.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tuż za rogiem czai się moment, w którym naprawdę, ale to naprawdę będę wiedziała już wszystko. Jeszcze trochę i złapię tę wiedzę za rękaw i założę na siebie niczym płaszcz i będę dumnie nosić, wyzbyta z wątpliwości i niepewności. Ona stoi za rogiem i muszę tylko troszkę poczekać, troszkę uzbroić w cierpliwość.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy byłam małym dzieckiem czekałam aż będę tak duża jak moja siostra, która chodzi do szkoły. Nie mogłam się tego doczekać, w wieku lat mniej więcej czterech dumnie paradując z plecakiem przed Mamą i Babcią i twierdząc, że idę do szkoły. Bo byłam pewna, że jak już będę uczniem to naprawdę, ale to naprawdę będę już wszystko wiedziała. <b>Poszłam</b> i nie wiedziałam.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Potem czekałam na szkołę średnią. Licealiści wydawali mi się tacy dojrzali, tacy mądrzy, tacy obeznani w świecie. Zwłaszcza że do liceum miałam iść do miasta, wielkiego miasta! Jak człowiek chodzi do szkoły, w dodatku SZKOŁY ŚREDNIEJ w tak WIELKIM mieście, to już naprawdę, ale to naprawdę musi wiedzieć wszystko. <b>Poszłam</b> i przez chwilę chyba nawet wydawało mi się, że wiem już wszystko (w końcu miałam całe 16 lat!), ale później, po namyśle stwierdziłam, że nadal nic nie wiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No ale zaraz będą studia. Studenci są przecież tacy mądrzy, zaradni, dojrzali. No tacy to już wiedzą wszystko o świecie i życiu. Nie może być inaczej, w końcu to studenci! Więc i ja będę taka mądra i dojrzała, zupełnie jak oni! W dodatku wyprowadzę się z domu do naprawdę wielkiego miasta, bo to w którym uczę się w szkole średniej to jednak nie jest tak wielkie jak myślałam. No, jak już pójdę na studia, a na magisterskie to już w ogóle, to naprawdę, ale to naprawdę będę wszystko wiedziała. <b>Poszłam</b>. Na magisterskie też. I stwierdziłam, zaskoczona, że jednak nadal nic nie wiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ale edukacja edukacją, a przecież są w życiu ważniejsze rzeczy. Rodzina na przykład. Człowiek który ma rodzinę musi wiedzieć wszystko. Taki człowiek to hoho, na pewno nie ma już żadnych wątpliwości, żadne życiowe niepewności nie dręczą go podskórnie. Mąż, żona - to poważna sprawa, żony i mężowie to poważni ludzie. Jak wyjdę za mąż to naprawdę, ale to naprawdę będę wiedziała o życiu wszystko. <b>Wyszłam</b>. I nie wiedziałam.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
No ale nie ma się co martwić swoją niewiedzą, w końcu na małżeństwie życie rodzinne się nie kończy. Kiedyś pewnie zechcę mieć dziecko. Zajdę w ciążę. Poza brzuchem urośnie też stan mojej świadomości. Będę stateczna, dojrzała, pewna siebie i pewna tego jak już mądra jestem. Wtedy to już naprawdę, ale to naprawdę będę wiedziała wszystko o życiu, świecie, a już na pewno o ciąży. <b>Zaszłam</b>. Ba, nawet większość mam już za sobą. Ale nadal nic nie wiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Co tam ciąża, teraz sobie myślę. Brzuch mi trochę urósł, trochę trudniej mi się poruszać, może trochę częściej bywam u lekarza i trochę więcej czytam poradników i artykułów dotyczących porodu i dzieci (czytam, bo jednak okazało się że nadal nic nie wiem). Jakby to miało wpłynąć na stan mojej wiedzy o świecie i życiu? Ciąża to pikuś. Poród to będzie coś! A później będę matką! Z dzieckiem! Widzieliście kiedyś matkę z dzieckiem? Przecież one wyglądają i zachowują się tak, że człowiek nie ma najmniejszej nawet wątpliwości, że taka matka z dzieckiem to wie już wszystko! Matki są takie dojrzałe i świadome, pewne siebie, pewne swojej wiedzy o życiu i umiejętności, takie matki to dopiero mają życie! Żadnych wątpliwości, niepewności dręczących ich po nocach! No, jak już wydam to dziecię na świat i zostanę matką to już naprawdę, ale to naprawdę będę wiedziała wszystko o świecie i życiu. <b>Naprawdę!</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
***</div>
<div style="text-align: justify;">
Zgodnie z zasadami internetów, nie wypada mi dłużej trzymać w tajemnicy faktu, że Pan i Pani Ka wkrótce mają stać się Mamą i Tatą Ka. Z tej okazji wypadałoby zapowiedzieć mały rebranding, a przynajmniej rozszerzenie tematyki o dział "Pieces of parenting".</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Tak się jednak nie stanie. To nie będzie blog parentingowy. Może coś tam skrobnę na ten temat od czasu do czasu, ale raczej mniej niż więcej. No chyba, że coś mi padnie na mózg jak już pojawi się na świecie Małe Ka i stwierdzę, że ja już naprawdę, ale to naprawdę wszystko wiem, wszystkie rozumy zostały pozjadane, a Wy naprawdę, ale to naprawdę nie powinniście mieć wątpliwości i z pokorą przyjmować światłość mego doświadczenia rodzicielskiego, zdobywanego w pocie czoła, przez lata pracy i dziesiątki wychowanych dzieci. </div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-59962806692674477882017-07-20T19:44:00.000+02:002017-07-20T19:44:36.013+02:00Wiek ciemnoty<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/--3DK_dNlH2w/WXDnc3av_hI/AAAAAAAAFtc/co-9bIuD3jYqEwAt0APpfCwt4qOQBxEWwCLcBGAs/s1600/20251144_10207798302995923_439965406_o.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1200" data-original-width="1600" height="480" src="https://2.bp.blogspot.com/--3DK_dNlH2w/WXDnc3av_hI/AAAAAAAAFtc/co-9bIuD3jYqEwAt0APpfCwt4qOQBxEWwCLcBGAs/s640/20251144_10207798302995923_439965406_o.jpg" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Na Facebookowej tablicy wiele osób udostępniło informację o śmierci chłopca chorego na raka, którego rodzice leczyli niekonwencjonalnymi metodami. Wszyscy byli zgodnie oburzeni i zszokowani postępowaniem opiekunów. Ja sama byłam oburzona po obejrzeniu programu, Bartek jeszcze bardziej, ale czy byliśmy zszokowani? Ani trochę.</b></div>
<b><a name='more'></a></b><br />
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Już kilka lat temu Bartek podzielił się ze mną pewnym artykułem mówiącym o tym, że zbliża się wiek ciemnoty. Że stanem naszych umysłów rządzi sinusoida odbijająca się regularnie pomiędzy nauką, a wiarą. A że do tej pory przez dziesiątki lat swoją ufność pokładaliśmy głównie w nauce, to teraz ludzkie umysły, zmęczone tym stanem rzeczy, skłaniają się wobec przekonań mniej naukowych. Ba! Wręcz tę naukę będą coraz mocniej negować. Wtedy jeszcze nie było to tak wyraźnie widoczne. Ot, pojawiały się jakieś głosy o Big Pharmie, szkodliwości szczepionek, ale szarlatani typu "Ręce które leczą" byli wyśmiewani. W ciągu tych kilku lat wielokrotnie jednak przypominałam sobie słowa zawarte w tym artykule - "nadchodzi wiek ciemnoty" - i coraz mocniej utwierdzałam się w ich słuszności.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od czasu do czasu zdarzało mi się znaleźć na Facebooku wpis tego czy innego znajomego na temat szkodliwości szczepionek.</div>
<div style="text-align: justify;">
(Szczepionki chronią przed poważnymi, zakaźnymi chorobami, a nieszczepienie dzieci to dla nich krzywda i ogromne ryzyko, uświadomcie to sobie.)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Innym razem ktoś wrzucał wpis lub w rozmowie dzielił się ze mną rewelacjami na temat zakwaszenia organizmu i cudownych metod odkwaszania go.</div>
<div style="text-align: justify;">
(Nie ma czegoś takiego jak zakwaszenie organizmu. Krew i nerki regulują poziom pH i utrzymują go na równym poziomie. Istnieje kwasica, która faktycznie jest zaburzeniem gospodarki kwasowej, ale to stan bardzo rzadki, bardzo poważnie zagrażający życiu i niepermanentny.)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Najbardziej jednak zapadła mi w pamięć pewna sytuacja sprzed kilku lat.</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Rozmawiałam z koleżanką z pracy. O tym i o tamtym, w rozmowie - nawet nie pamiętam czego dotyczyła - wspomniałam, że moja Mama miała raka. "Raka? Na raka najlepsza jest soda oczyszczona. Trzeba ją pić i można się obejść bez ciężkich terapii. Soda niszczy raka." Stanęłam jak wryta, bo szczerze mówiąc nie spodziewałam się nigdy usłyszeć takich rewelacji, zwłaszcza od młodej osoby. Nie kontynuowałam tego tematu, ale nie mógł wyjść z mojej głowy. Właściwie im dłużej o nim myślałam, tym bardziej byłam oburzona tym, że w 21. wieku, kiedy medycyna weszła już na taki poziom, że rak nie równa się wyrokowi śmierci, ciągle można wierzyć w takie bzdury. Nie, nie boję się tego powiedzieć głośno i publicznie - to są totalne bzdury. Dlatego też potrzebowałam podzielić się z kimś oburzeniem wynikającym z tych rewelacji. Trafiło na koleżankę, która zapytała mnie dlaczego chodzę taka poirytowana. </div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- A wiesz... Męczy mnie od wczoraj jedna sprawa. Usłyszałam taką rewelację, że niby na raka działa picie sody oczyszczonej i jakoś nie może mi to wyjść z głowy. Bo wiesz...</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
- Noo, w sumie racja! Rak to w końcu grzyb, a soda zabija wszystkie grzyby, nawet tak profilaktycznie warto ją pić!</div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
W tym momencie uszło ze mnie powietrze, a oprócz rąk opadła ze mnie też wiara w ludzkość. To wydarzenie sprawiło, że utwierdziłam się w przekonaniu, że wiek ciemnoty nie tyle nadchodzi, co już nastąpił.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Nie wiem czy zdajecie sobie sprawę z tego, jak wielką odpowiedzialność ściągacie na siebie głosząc takie teorie, czy to w prywatnych rozmowach, czy to w mediach społecznościowych. Człowiek w obliczu poważnej choroby jest w stanie uwierzyć w najmniej prawdopodobne metody, chwyta się ich i im zawierza. Często odwraca się od konwencjonalnych metod leczenia. Dlaczego? Bo lekarze stąpają po ziemi. Nie owijają w bawełnę, nie dają złudnych, fałszywych nadziei. A cudowni "zielarze", orędownicy metod naturalnych - owszem. Więc teraz wyobraźcie sobie człowieka w najtrudniejszym momencie życia, ciężko chorego, na przykład na raka. Diagnoza postawiona, lekarz rozpisuje plan leczenia. Operacja, chemioterapia, naświetlania. Metody bardzo inwazyjne, terapie trudne i obciążające, ale sprawdzone. Twierdzi, że w tym stadium i z tym rodzajem guza wyleczalność to - powiedzmy - 70% przypadków. To całkiem sporo. Ale nagle pojawia się jakiś głos, wpis w internecie, ktoś znajomy opowiada o metodach alternatywnych, ktoś podrzuca książkę "wielkiego autorytetu". Zaszywanie sobie ziarenek ciecierzycy pod skórą, przykładanie kompresów z olejem rycynowym w chore miejsce, picie sody oczyszczonej. Szuka, grzebie w internecie, trafia na historie ludzi, którym lekarze nie dawali szans na wyleczenie, a oni dzięki tym wspaniałym metodom już nawet zapomnieli że byli kiedyś chorzy. Trafia na książkę-świadectwo o cudownym uzdrowieniu, a wszystko dzięki "specjaliście od metod alternatywnych", który twierdzi że "chemioterapia to wymysł Big Pharmy chcącej zarobić na naszej chorobie, a lekarstwo jest w zasięgu ręki, o, tam, w kuchennej szafce, sięgnij po nie, ono wyleczy cię na sto procent, a nie na siedemdziesiąt, w dodatku bez uciążliwej, trudnej terapii, która oprócz komórek nowotworowych zabija też te zdrowe". I taki człowiek, oszołomiony tymi rewelacjami, z umysłem zamroczonym problemem z jakim musi się zmierzyć, odwraca się od tych "niepewnych" i trudnych metod, które dają mu tylko część szansy na wyzdrowienie, bo przecież znaleźli kogoś kto powiedział: zrób to i to, a na pewno wyzdrowiejesz.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wydaje Ci się to nieprawdopodobne? Uwierz, że mniej więcej tak to właśnie wygląda i niestety osobiście znam takie przypadki. A raczej znałam, niestety już w czasie przeszłym. Bo mrzonka była łatwiejsza do przejścia i jej orędownicy dawali więcej nadziei niż lekarze, oferujący trudne terapie i boleśnie stąpający po ziemi.</div>
<div style="text-align: justify;">
Dlatego nie, nie byliśmy zszokowani historią chłopca, który zmarł na raka, bo jego rodzice woleli stosować metody alternatywne. Wręcz przeciwnie, od dłuższego czasu spodziewaliśmy się, że media na nowo rozgorzeją taką historią. Tak samo jak kilka lat temu gdy niemowlę zmarło z niedożywienia, bo jego rodzice zawierzyli "specjaliście" polecającemu karmić dziecko właściwie wyłącznie wodą. I w takich przypadkach wszyscy się jednoczymy, wspólnie zastanawiamy się "jak można być tak głupim?", jednogłośnie stwierdzamy okrucieństwo i głupotę ludzi wierzących takim znachorom. A potem, bez cienia refleksji, odwracamy się w swoją stronę i w zwykłej, towarzyskiej rozmowie dzielimy ze znajomymi najnowszymi rewelacjami "medycznymi" o witaminie C, B17, sodzie oczyszczonej, grzybku kombucha i cudownych właściwościach ciecierzycy. A potem ci znajomi, zainspirowani naszymi opowieściami, leczą raka sodą oczyszczoną, nie szczepią dzieci, a gdy te zachorują na odrę czy krztusiec - udają się do homeopatów albo leczą je na własną rękę - kąpielami w czarcim żebrze i gigantycznymi dawkami witaminy C, koniecznie lewoskrętnej.</div>
<div style="text-align: justify;">
Nie rozumiem, naprawdę nie rozumiem skąd wy, wyznawcy metod alternatywnych, bierzecie siłę na to, by kłaść na swoje ramiona tak ogromną odpowiedzialność. Odpowiedzialność za czyjeś zdrowie, a czasem nawet i życie, które dzięki wam składane jest w ręce wątpliwych metod terapeutycznych i pseudo-autorytetów, zamiast lekarzy i setek lat badań naukowych, które zawiodły nas na taki poziom medycyny, że współczesna cywilizacja wolna jest od wielu zakaźnych chorób, a rak przestał być nieodwołalnym wyrokiem śmierci. Zdajcie sobie sprawę z tego, że wasze teorie dla ciężko chorych osób mogą być taką dawką nadziei, która odwiedzie ich od klasycznej medycyny, a wtedy to wy ponosicie odpowiedzialność za ich zaprzestanie leczenia. Nie, nie zmianę leczenia na alternatywne metody, tylko właśnie zarzucenie go, bo picia sody oczyszczonej nie można nazwać terapią.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Wiek ciemnoty nastąpił. Ludzie szerzą bzdury (tak, powtórzę to po raz wtóry - TOTALNE BZDURY!) i coraz mocniej zawierzają wątpliwym autorytetom, które często nie mają nic wspólnego z medycyną. Ludziom, którzy swoje porady opierają na doświadczeniach jednego przypadku lub własnych, pokrętnych fantazjach. Kierują się do tych samozwańczych uzdrowicieli (często mających dyplom np. mechanika), zamiast do lekarzy kształconych przez lata bardzo trudnych studiów. Studiów opartych na setkach lat doświadczeń i rozwoju nauki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Dlatego błagam, zastanówcie się dwa razy zanim polecicie komukolwiek alternatywne metody leczenia i zaprzestanie szczepień. Ze swoim życiem i zdrowiem możecie zrobić co wam się podoba, ale życie innych ludzi zostawcie w spokoju. Wiem, że wydaje wam się że to wszystko dla dobra innych, że podsuwając nowinki "lecznicze" pomagacie innym uporać się z chorobą i przejść jakiś trudny okres w życiu, ale prawda jest bolesna - często swoimi radami szkodzicie swoim bliskim i znajomym. A pod przykrywką "medycznych nowinek" rozpowszechniacie nic innego, tylko bzdury.</b></div>
</div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-61888804424210389832017-06-20T18:59:00.002+02:002017-06-20T20:02:58.980+02:00Jak jedziesz, wariacie!<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-574kD5DbGg4/WUliZ4SZGsI/AAAAAAAAFsA/zTytSAa0cc0t09T1uyajAvFEX60kRNPwgCEwYBhgL/s1600/DSC09978.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="1069" data-original-width="1600" height="426" src="https://2.bp.blogspot.com/-574kD5DbGg4/WUliZ4SZGsI/AAAAAAAAFsA/zTytSAa0cc0t09T1uyajAvFEX60kRNPwgCEwYBhgL/s640/DSC09978.JPG" width="640" /></a></div>
<b><br /></b>
<b>Wycieraczki ledwie nadążały ze zbieraniem ulewnego deszczu, jezdnia błyszczała od wody, a ja celowo zwiększałam odległość pomiędzy mną a samochodem przede mną. W radiu spiker podawał coraz to nowe informacje o karambolu na A2, który wydarzył się kilkanaście minut wcześniej w miejscu, które minęliśmy jakąś godzinę temu. Jednocześnie samochód jadący za mną niebezpiecznie zbliżał się do mnie, za nic mając zasadę o zachowywaniu bezpiecznej odległości, a moja przednia szyba co i rusz ochlapywana była wodą spod kół aut wyprzedzających mnie z lewej strony z prędkością jakichś 150 km/h.</b><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Zapewniam Was, że w tej scence nie jechałam 70 km/h stając się przy tym obiektem nerwowych pomrukiwań innych kierowców, choć może powinnam, bo w tych warunkach nie byłoby to niczym dziwnym. Za to na pewno dziwnym było zachowanie kierowców, którzy za nic mają ulewny deszcz, słabą widoczność i śliską jezdnię, po której jadą zdecydowanie za szybko i za blisko siebie. A później twierdzą, że "dziura w drodze", a nie oni doprowadzili do mniej czy bardziej tragicznego w skutkach wypadku. Nie, patrząc na to jak wygląda "kultura jazdy", a właściwie jej brak, w Polsce, jestem przekonana że w 99% przypadków to brawura i bezmyślność kierowców doprowadza do wypadków, a nie żadne zewnętrzne czynniki.<br />
Najgorzej jest tuż po zjeździe z promu. Stęsknieni mężowie jak tylko zobaczą skrawek polskiej ziemi gnają do swoich żon jak na skrzydłach, zapominając, że w ten sposób mogą ich nigdy nie zobaczyć. Auta kupione za zachodnie pieniądze mają czym depnąć, więc głupio tak jechać w kolumnie aut wlokących się jedynie 10 km/h ponad dopuszczalną prędkość. To dla frajerów, więc co kilka minut wyprzedza nas (bo to m.in. my tymi frajerami jesteśmy) auto jadące z prędkością rakiety, a dodatku na trzeciego. Na autostradzie wcale nie jest lepiej. Jedziesz prawym pasem, widzisz przed sobą ciężarówkę, sprawdzasz w lusterku czy lewy wolny - pusto aż po horyzont, bo jedziesz nocą, wyprzedzasz i będąc w połowie manewru dostajesz po oczach długimi od auta, które magicznie znalazło się tuż za tobą i pędzi tak, że boisz się, że zaraz z bagażnika zrobi ci jajecznicę. Spoglądasz na licznik, a tam tyle ile wynosi maksymalna prędkość na autostradzie w Polsce (co, uwierzcie, nie jest niskim limitem), więc podejrzewasz że ten z tyłu goni jakieś 30-40 km/h więcej.<br />
Może i jestem lamusem, ale wreszcie zrozumiałam dlaczego mieszkając w Polsce prowadzenie auta nie było moim ulubionym zajęciem, co zdecydowanie zmieniło się po przeprowadzce do Norwegii (może nie od razu, ale jednak). Wyjazd poza dobrze mi znane okolice był stresogennym przeżyciem, a jazda po autostradach wiązała się ze sporą dawką adrenaliny, niestety niekoniecznie podniecającej. No jasne, powiecie, w Polsce jeździłaś pewnie słabszym autem i po fatalnych drogach, bo tylko takie tu mamy. Grubo się mylicie, nawet nie wiecie jak grubo!<br />
Jadąc do Polski przemierzamy trasę około 700 km przez Norwegię i Szwecję, drugie tyle przez Polskę. Zarówno Skandynawię, jak i Polskę przemierzamy prawie w całości "autostradami". Ale co to są za autostrady... Brak pasów awaryjnych, przejazdy przez środek dużego miasta w dodatku z mylącymi oznaczeniami, brak oświetlenia nocnego nawet na zjazdach, niewiele miejsc do odpoczynku w drodze, dziury w jezdni i nierówna nawierzchnia. I ku zaskoczeniu to obraz skandynawskiej części trasy. Tak proszę Państwa, właśnie tak wygląda duża część tych "zachodnich, wspaniałych dróg", w odróżnieniu od polskich, na których nawierzchnia jest zazwyczaj bez zarzutu, oprócz samych dróg przygotowane jest całe zaplecze dla kierowców, zjazdy są pięknie oświetlone i dobrze oznaczone. Oczywiście że nie można powiedzieć tego o wszystkich drogach w kraju, ale uwierzcie że czasem lepiej jeździ się po naszych drogach ekspresowych niż po skandynawskich autostradach! Że w Polsce mamy za mało autostrad? Haha, w Norwegii "autostradą" nazywają drogę, którą my często w najlepszym wypadku nazwalibyśmy ekspresową albo zwykłą krajówką! Wystarczy wyjechać 50-60 km poza większe miasto (a czasem wystarczy bliżej) i nagle z dwóch pasów robi się jeden, w dodatku poskręcany jak serpentyna. Urok górzystych krajów, powiecie, i jasne, macie rację, ale to nie w Norwegii dochodzi do największej liczby wypadków i to nie w Norwegii narzeka się na stan infrastruktury. Dlatego schowajcie sobie w kieszeń argument o kiepskich drogach, które prowadzą do wypadków. Nie, to nie one tylko Wy do nich doprowadzacie szarżując jak piraci.<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<br /><br /><iframe width="320" height="266" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/pelZ00v7MT8/0.jpg" src="https://www.youtube.com/embed/pelZ00v7MT8?feature=player_embedded" frameborder="0" allowfullscreen></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<span style="font-size: x-small;">Tak wygląda odcinek autostrady E6 - jednej z najważniejszych arterii Skandynawii - około 50 km od stolicy Norwegii.</span></div>
<br />
Ileż to razy zostałam wyprzedzona w terenie zabudowanym, kiedy nawet ja sama (minimalnie, ale jednak - wstyd) przekraczałam prędkość! Ile razy musiałam uciekać na pobocze, bo z lewej gonił wyprzedzający mnie samochód, a z naprzeciwka jechał inny! Ile razy zdarzyło się, że ja zatrzymałam się przy przejściu dla pieszych, a kierowca z naprzeciwka albo pasa obok mnie miał to w nosie i tylko przytomność pieszego uchroniła go od staranowania!<br />
Ten, kto jedzie zgodnie z przepisami i stosuje się do ograniczeń prędkości nazywany jest frajerem, a wśród kierowców ciągle jeszcze pokutuje przekonanie, że "zbyt wolna jazda też prowadzi do wypadków", w domyśle - to już lepiej jechać za szybko niż za wolno. No nie, drodzy Państwo, pomimo kilku lat posiadania prawa jazdy nadal nie widzę sensu w tym stwierdzeniu. Inne powiedzenie często wykorzystywane na swoją obronę to "jeżdżę szybko, ale ostrożnie". No jasne, zawsze lepsze to niż "jeżdżę szybko i nieostrożnie", ale przy dużej prędkości nawet największa ostrożność jest niczym w starciu z sarną wybiegającą na drogę wiodącą przez las czy dzieckiem w terenie zabudowanym.<br />
Naprawdę ludzie, opamiętajcie się, bo statystyki wypadków drogowych w Polsce są nieubłaganie tragiczne, a każda cyferka w nich to ludzki dramat. I tak się niestety składa, że te ludzkie dramaty są spowodowane innym czynnikiem ludzkim - nadmierną szybkością, brawurą i po prostu głupotą.<br />
<br />
PS: Właśnie wróciłam z Oslo. W drodze spotkała mnie ulewa, wycieraczki nie nadążały zbierać wody i gradu, ale moja szyba nie została ochlapana nawet jedną kroplą wydostającą się spod kół wyprzedzającego mnie auta. A jechałam po autostradzie (prawdziwej, całkiem niezłej jak na tutejsze warunki). Na liczniku miałam 60-70 km/h. Tak samo jak sznur aut jadących przede mną i za mną. A uwierzcie, że norweski klimat przyzwyczaił kierowców do takich atrakcji i nie są tutaj niczym dziwnym, czego należałoby się bać. A więc można? Można, a nawet trzeba.Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-56508648189947661982017-05-16T18:01:00.001+02:002017-05-16T18:01:57.065+02:00Urok bunadu<div style="text-align: right;">
<div style="text-align: center;">
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-FsRPj-RF68Y/WRsd5lPoOJI/AAAAAAAAFpM/Pvs3bTkev_M-pUrqsBCFsYPeifygn68uACLcB/s1600/marte.jpg" imageanchor="1"><img border="0" height="416" src="https://1.bp.blogspot.com/-FsRPj-RF68Y/WRsd5lPoOJI/AAAAAAAAFpM/Pvs3bTkev_M-pUrqsBCFsYPeifygn68uACLcB/s640/marte.jpg" width="640" /></a></div>
</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Pamiętam doskonale mój pierwszy Dzień Konstytucji w Norwegii. Wtedy to już kilka dni wcześniej ekscytowałam się, że <a href="http://panipanika.blogspot.no/2015/05/widziaam-krola-czyli-swieto-narodowe-w.html" target="_blank">zobaczę Króla</a>. Po razy pierwszy w życiu! Jednak tym, co zrobiło na mnie największe wrażenie wcale nie była Jego Wysokość Harald V widziany z daleka i bez okularów, a norweskie stroje ludowe, które z miejsca mnie zachwyciły.</b></div>
<b></b><br />
<a name='more'></a><br /><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-xCDvkcUxkgM/WRsfCYDiULI/AAAAAAAAFpk/WkM9l683KPAPnwgdoa9ZmPJMYtxUN-0lACLcB/s1600/DSC00391.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="320" src="https://1.bp.blogspot.com/-xCDvkcUxkgM/WRsfCYDiULI/AAAAAAAAFpk/WkM9l683KPAPnwgdoa9ZmPJMYtxUN-0lACLcB/s320/DSC00391.JPG" width="209" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Narodowy strój norweski, czyli bunad jest czymś zupełnie innym niż polski strój ludowy. Wizualnie można dostrzec wiele podobieństw: żywe kolory, hafty, kwiaty, zdobienia, koszula, spódnica, krótkie spodnie u mężczyzn, kamizelki. Sposób, w jaki Norwegowie traktują ten strój jest jednak zupełnie inny. W Polsce nie znam chyba nikogo, kto miałby w swojej szafie oryginalny strój ludowy. Zazwyczaj mają je osoby związane z folklorem lub (tu już rzadziej) kościołem. Są części kraju, w których tradycja noszenia strojów ludowych na ważne uroczystości jest podtrzymywana, ale poza nimi... Nie oszukujmy się, nikt nie zakłada lnianej koszuli, korali i zapaski na święta. Taka tradycja po prostu u nas nie powstała.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Inaczej jest w Norwegii. Tutaj bunad zakładany jest bardzo często, na różne okazje.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: x-large;"><b>Chrzest dziecka? Bunad. Ślub kogoś z rodziny lub przyjaciół? Bunad. Zakończenie studiów? Bunad. </b></span></div>
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-mHJYgqC3XpE/WRse_LVPbXI/AAAAAAAAFpg/mUsjaS0IgPgxl3wppYOvgmDpkqLnto38ACLcB/s1600/DSC00384.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="320" src="https://2.bp.blogspot.com/-mHJYgqC3XpE/WRse_LVPbXI/AAAAAAAAFpg/mUsjaS0IgPgxl3wppYOvgmDpkqLnto38ACLcB/s320/DSC00384.JPG" width="209" /></a><br />
<div style="text-align: justify;">
Wszystkie ważne uroczystości i święta podkreślane są odświętnym strojem i dla Norwegów takim strojem jest właśnie strój narodowy. A że największym norweskim świętem jest obchodzony 17. maja Dzień Konstytucji, to właśnie przed tym dniem odbywa się masowy przegląd szaf i przygotowywanie właściwego ubioru. Musicie wiedzieć, że bunad traktowany jest z nadzwyczajnym pietyzmem. Często strój przechodzi z pokolenia na pokolenie, jest więc swego rodzaju pamiątką rodzinną, ale i cennym skarbem, bo cena oryginalnego bunadu zaczyna się od 25 tys. koron (ok. 13 tys. zł), a może kończyć na 70 tys. koron (około 38 tys. zł). Ta cena może dziwić, ale przestaje biorąc pod uwagę fakt, że strój szyty jest z najlepszych materiałów (wełna, len, skóra) i składa się z bardzo wielu skomplikowanych elementów, szytych tradycyjną metodą,często na miarę. Podstawą bunadu damskiego jest koszula, kamizelka i długa spódnica do ziemi, ale jest też bardzo wiele dodatków, takich jak srebrne pasy, torebki dopinane do nich, srebrne brosze, czepce, buty ze srebrnymi klamrami. Mężczyźni natomiast noszą spodnie za kolano, podkolanówki, koszule, kamizelki i "płaszcze" (tak nazywają tę część Norwegowie, w zasadzie jest to marynarka podobna do fraka). Wszystko to bogato okraszone haftami, szamerunkami i innymi ozdobami. Nic więc dziwnego, że o bunad dba się jak o cenny skarb i nikt nie pozwala sobie na kupowanie co i rusz to nowego. Serwisy ogłoszeniowe już od połowy kwietnia zasypywane są prośbami o zwężenie, poszerzenie bunadu czy zreperowanie czegoś. Rodzice wymieniają się strojami dla swoich dzieci, a w sklepach pojawiają się "udawane" bunady dla najmłodszych (np. sukienki z innych materiałów i z nadrukiem kamizelki).</div>
<br />
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-7C2ch1C4-gw/WRsfEEu6qyI/AAAAAAAAFpw/fdPBDaECwgMUe9sHAjRoTgyK1zjozeu8wCLcB/s1600/DSC00394.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="428" src="https://4.bp.blogspot.com/-7C2ch1C4-gw/WRsfEEu6qyI/AAAAAAAAFpw/fdPBDaECwgMUe9sHAjRoTgyK1zjozeu8wCLcB/s640/DSC00394.JPG" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-15loFhTXDG0/WRsfCyMjIfI/AAAAAAAAFpo/XIdxyH6soyMADCToVcmBHZ5PpnsqodTIgCLcB/s1600/DSC00392.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="424" src="https://2.bp.blogspot.com/-15loFhTXDG0/WRsfCyMjIfI/AAAAAAAAFpo/XIdxyH6soyMADCToVcmBHZ5PpnsqodTIgCLcB/s640/DSC00392.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="margin-left: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;">
</div>
<br />
<a href="https://1.bp.blogspot.com/-tHoMODpECRw/WRse5k5JADI/AAAAAAAAFpU/54mpjCNdlWA7U4XXwUbrCUPidYYDFgMWwCLcB/s1600/DSC00375.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="266" src="https://1.bp.blogspot.com/-tHoMODpECRw/WRse5k5JADI/AAAAAAAAFpU/54mpjCNdlWA7U4XXwUbrCUPidYYDFgMWwCLcB/s320/DSC00375.JPG" width="320" /></a><br />
<br />
<div style="text-align: justify;">
Każdy, naprawdę każdy kto ma bunad w szafie zakłada go 17. maja i nosi z dumą od rana do wieczora. A trzeba wiedzieć, że to norweskie święto, mimo że jest odpowiednikiem zarówno naszego 3. maja - z racji świętowania uchwalenia pierwszej konstytucji, jak i 11. listopada - bo wtedy Norwegia odzyskała niepodległość, jest obchodzone bardzo hucznie. I to hucznie nie w znaczeniu <i>parady wojskowe, składanie kwiatów pod pomnikami, długie przemowy prezydenta</i>, a raczej w znaczeniu <i><b>bawmy się i świętujmy</b></i>! Bo 17. maja zaczyna się śniadaniem z lampką szampana, by następnie pójść do centrum miasta obejrzeć dziecięce parady, zjeść lody i hot-dogi (najbardziej norweskie danie), a na koniec uczcić święto narodowe suto zakrapianą imprezą w gronie przyjaciół i rodziny i w tym wszystkim naprawdę nie przeszkadza odświętny, tradycyjny strój.</div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<a href="https://2.bp.blogspot.com/-DvHnZzOuwWQ/WRsefi2LxQI/AAAAAAAAFpQ/q7hlk2FdzgwHSUtFtKhC2Bs8Zm3f60PgwCLcB/s1600/DSC00373.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em; text-align: justify;"><img border="0" height="239" src="https://2.bp.blogspot.com/-DvHnZzOuwWQ/WRsefi2LxQI/AAAAAAAAFpQ/q7hlk2FdzgwHSUtFtKhC2Bs8Zm3f60PgwCLcB/s320/DSC00373.JPG" width="320" /></a>Dlatego właśnie do podziwiania bunadów najlepszym dniem jest 17. maja. A jest co podziwiać, bo ich różnorodność jest ogromna. Każdy region wykształcił własny wzór stroju, można więc zobaczyć je w wielu wersjach, różniących się kolorem, zdobnictwem, krojem. I nie trzeba w tym celu jeździć po całym kraju - Norwegowie zmieniając miejsce zamieszkania (a robią to często) zabierają tradycyjny bunad ze sobą, ale też często wybierają rodzaj bunadu ze względu na upodobania, a nie pochodzenie.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli więc chcecie nacieszyć oczy piękną norweską tradycją, to koniecznie odwiedźcie ten kraj 17. maja właśnie. Zapewniam, że nie będziecie się nudzić i to nie tylko ze względu na piękno strojów. A my w tym roku idziemy je podziwiać i cieszyć się tym radosnym dniem w szczególne miejsce. Tak się złożyło, że mieszkamy 1,5 km od budynku, w którym podpisana została świętowana konstytucja. Bunadu oczywiście nie założę, ale mam nadzieję załapać się na parówki!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-7kSm94WVDp4/WRse-JpK0hI/AAAAAAAAFpc/bz10hgM9w5EBRrWXRzeyBNezdj6QRLKogCLcB/s1600/DSC00390.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="428" src="https://3.bp.blogspot.com/-7kSm94WVDp4/WRse-JpK0hI/AAAAAAAAFpc/bz10hgM9w5EBRrWXRzeyBNezdj6QRLKogCLcB/s640/DSC00390.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;">Pierwsze zdjęcie: <span style="text-align: center;">17 maja 2016. Dzięki uprzejmości Marte Ovenberg. :)</span></span></div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-69246246642224823552017-05-10T19:15:00.000+02:002017-05-10T19:15:02.395+02:00Gwałcisz słowem<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-Ed4ev-fcV7o/WRNJYkO6opI/AAAAAAAAFow/Bn61xQMmR3MujLdLlcDWlXULKZs2fRFAQCLcB/s1600/DSC00112xxx.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="428" src="https://3.bp.blogspot.com/-Ed4ev-fcV7o/WRNJYkO6opI/AAAAAAAAFow/Bn61xQMmR3MujLdLlcDWlXULKZs2fRFAQCLcB/s640/DSC00112xxx.jpg" width="640" /></a></div>
<b>Za każdym razem, kiedy czytam o tym, jak ubrana była kobieta, którą zgwałcono. Za każdym razem, kiedy słyszę o tym, jak się zachowywała, w jakim była stanie i czy miała mocny makijaż. Za każdym razem gdy wypowiadasz niewybredny komentarz, w moich oczach stajesz tuż obok gwałciciela i przyjacielsko kładziesz mu rękę na ramieniu.</b><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
<br />
Zatrważające jest, ile punktów wspólnych mają wszystkie przeczytane przeze mnie historie o dramatach kobiet. Pewnie natknęliście się na historię Amerykanki, zgwałconej na studenckiej imprezie, opisującej swoje doświadczenia i proces sądowy, w którym gwałciciel dostał żenująco niską karę, bo reprezentował uczelnię w zawodach sportowych. W książce Justyny Kopińskiej, którą jakiś czas temu Wam polecałam, można przeczytać o dramacie kobiety, której oprawcy nie dość że dostali śmiesznie niską karę (a właściwie prawie w ogóle), to jeszcze musiała przechodzić przez poniżający proces sądowy, podczas którego wysłuchiwała obraźliwych komentarzy i musiała odpowiadać na uwłaczające jej pytania, co tylko pogorszyło jej stan. A teraz cała Polska żyje tragedią młodej dziewczyny, której nie wiadomo co się stało, ale wg niektórych wiadomo, że "sama sobie winna", bo była ŁADNA, ZGRABNA i SAMA.<br />
<br />
Czytając takie historie i komentarze rodzi się we mnie ogromny bunt. Bunt wobec rzeczywistości, w której żyjemy, bunt wobec traktowania kobiet, bunt wobec łamania podstawowego prawa człowieka. Prawa godności.<br />
<br />
Jak to możliwe, że w tylu przypadkach kobiety opisujące swą druzgocącą tragedię, muszą poświęcać tyle czasu na opisanie tego, co stało się gdy zdecydowały się zgłosić przestępstwo i domagać się sprawiedliwości? Jak to możliwe, że po tym wszystkim przesłuchania i proces okazują się co najmniej tak samo bolesnym doświadczeniem jak gwałt? Myślałam, że w XXI wieku wyleczyliśmy się już z myślenia, że kobieta ma być skromna i usłużna wobec mężczyzny. Niestety, jak pokazuje wiele historii, ciągle mamy bardzo dużo lekcji do odrobienia.<br />
<br />
Nie mogę i nie chcę godzić się na to, by kobiety gwałcone były ponownie, przez przesłuchujących policjantów, psychologów, prokuratorów, adwokatów i sędziów. A później jeszcze przez opinię publiczną, media i ludzi, którzy pozwalają sobie komentować tę tragedię. Czyli być może także przez nas.<br />
<br />
Przyznaj w duchu, czy nie zdarzyło Ci się kiedyś choćby pomyśleć, że SAMA BYŁA SOBIE WINNA? Albo UBIERAJĄ SIĘ W TE SZORTY, SPÓDNICZKI W KTÓRYCH WIDAĆ POŚLADKI, DEKOLTY DO PĘPKA, A POTEM SIĘ DZIWIĄ GWAŁTOM?<br />
<br />
Bo jeśli tak, to wiedz, że przyczyniasz się do dramatu niewinnej ofiary. I w żadnym wypadku, choć może Ci się tak wydaje, nie chronisz niczyjej moralności. Nie sprawiasz, że dziewczyny ubierają się skromniej i bardziej konserwatywnie. Wręcz przeciwnie, przyczyniasz się do jeszcze większego upadku moralności, bo w ten sposób USPRAWIEDLIWIASZ I BRONISZ GWAŁCICIELI.<br />
<br />
Zastanów się, co tak naprawdę słyszą młodzi ludzie i dzieci, kiedy wypowiadasz te słowa? Nie słyszą żadnej nagany skierowanej w stronę oprawcy. Składasz winę na karb nieodpowiedniego zachowania ofiary i pokazujesz, że jeśli ktoś ma ochotę, to może podejść do drugiej osoby, jeśli tylko jest odpowiednio skąpo ubrana lub wystarczająco upita, i odebrać jej wolność, godność i prawa człowieka. <span style="font-size: x-large;">Obwiniając ofiarę usprawiedliwiasz gwałciciela, a więc sam przyczyniasz się do gwałtu. </span>Brzmi brutalnie? Owszem, bo to jest cholernie brutalne i powinieneś to sobie uświadomić.<br />
<br />
Każdy z nas ma prawo ubierać się i zachowywać jak tylko chce (na szczęście), dopóki nie narusza wolności innych ludzi. Zakładanie nawet nieprzyzwoicie krótkiej sukienki, czy wlewanie w siebie nawet zbyt dużej ilości alkoholu jest sprawą osób, które to praktykują. Natomiast gwałt to ohydne przestępstwo, dramatycznie krzywdzące ofiarę. ZAWSZE.<br />
<br />
Nie jestem w stanie bezpośrednio zmienić sposobu, w jaki działają policja, prokuratura, sądy. Ale jestem w stanie apelować do Was wszystkich: nigdy nie pozwólcie na to, by przez Wasze komentarze ofiara musiała przeżywać jeszcze większy dramat, niż ten przez który przeszła. Nie pozwólcie, by oprawca dzięki Wam czuł się usprawiedliwiony.<br />
<br />
Reagujcie, gdy ktoś w ten sposób komentuje czyjś ubiór czy doniesienia o gwałcie. Tłumaczcie, przekonujcie i nie pozwalajcie na nie.<br />
<br />
Te małe rzeczy mają wielkie znaczenie. Im więcej będzie ludzi, którzy nie pozwalają na takie traktowanie nie tylko ofiar gwałtu, ale i kobiet w ogóle, tym większa jest świadomość ogółu, a mniejsze przyzwolenie na łamanie prawa, także wśród policjantów, prokuratorów, sędziów, dziennikarzy.<br />
<br />
I podkreślę na koniec:<br />
<br />
Winien gwałtu jest TYLKO I WYŁĄCZNIE GWAŁCICIEL. Bez względu na ubiór, makijaż, stan i zachowanie ofiary.<br />
<br />Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-55319467683627623802017-04-01T18:00:00.000+02:002017-04-01T19:55:38.600+02:00Żona blondynka i mąż w poszukiwaniu jajek<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-9DT1J20gFNU/VeR3dBOAiUI/AAAAAAAAED0/klyQISHXugMLHGfyhP5dX_JNPVpXf672QCPcB/s1600/_DSC9650x.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="428" src="https://4.bp.blogspot.com/-9DT1J20gFNU/VeR3dBOAiUI/AAAAAAAAED0/klyQISHXugMLHGfyhP5dX_JNPVpXf672QCPcB/s640/_DSC9650x.jpg" width="640" /></a></div>
<b style="background-color: white; color: #333333; font-family: Verdana, Geneva, sans-serif; font-size: 17.6px; text-align: justify;">Humor z dzienników małżeńskich nr 9</b><br />
<a name='more'></a><br />
<br />
Noc. Ja klasycznie z bezsenności przewracam się z boku na bok, a to przeglądając zdjęcia rzeszy moich fanów na Instagramie, a to przekopując się przez lawinę maili od kochających czytelników, a to przesuwając palcem po setkach przysyłanych mi hurtowo niecenzuralnych Snapów od wielbicieli, a to (tu już na serio) czytając Władcę Pierścieni. Bartek już dawno śpi, ale od czasu do czasu, gdy podnoszę telefon by sprawdzić która godzina, tym samym oświetlając lekko sypialnię, budzi się w nim jakaś cząstka świadomości. W pewnym momencie westchnienie przeradza się w słowa:<br />
<div>
- Gdzie są te jajka? Było ich 10, a teraz nie ma żadnego!</div>
<div>
- Bartek... jakie znowu jajka? Po co ci one?</div>
<div>
- Po co, po co... potrzebne są! Do naleśników! </div>
<div>
- No ale gdzie one były? - dopytuję, bo przyznam, że konwersowanie ze śpiącym Bartkiem to dla mnie frajda podobna do oglądania Hannah Montana w klasie maturalnej, czyli może to niezdrowe i nie powinnam, ale dlaczego nie, skoro jest tak ciekawie?</div>
<div>
- No jak to gdzie, no tutaj były przecież! Dlaczego ty nic nie rozumiesz! Już nie mam siły ci wszystkiego tłumaczyć łopatologicznie... Ty chyba byłaś blondynką w poprzednim wcieleniu!</div>
<div>
<br /></div>
<div>
Cóż, pozostaje mi tylko cieszyć się, że nie zorientował się wcześniej. </div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-6401043813034536869.post-5486149849728316372017-03-25T19:55:00.003+01:002017-03-25T19:55:54.721+01:00Co się zmienia po ślubie, cz. II<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-uBi3KxzHX1A/WNa7sSO4ezI/AAAAAAAAFoI/UuPPgljbDqQUuuAi0gxEnsouYzKoMT9mQCLcB/s1600/10382272_10201361439158350_3026344687824667739_o.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="426" src="https://3.bp.blogspot.com/-uBi3KxzHX1A/WNa7sSO4ezI/AAAAAAAAFoI/UuPPgljbDqQUuuAi0gxEnsouYzKoMT9mQCLcB/s640/10382272_10201361439158350_3026344687824667739_o.jpg" width="640" /></a></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: justify;">
<b>Już jakiś czas temu pisałam o tym <a href="http://panipanika.blogspot.no/2015/01/co-sie-zmieni-po-slubie.html" target="_blank">co zmienia się po ślubie</a> i lista ta jest jak najbardziej aktualna. Długo wierzyłam w to, że są to naprawdę jedyne realne zmiany zachodzące po aktualizacji stanu cywilnego, zwłaszcza u par, które bezbożnie mieszkały ze sobą przed ślubem. Po kilkunastu miesiącach odkryłam coś jeszcze, a właściwie przyznałam przed samą sobą, że tamte zewnętrzne symptomy to jednak nie wszystko i zmienia się pewna bardzo istotna rzecz.</b></div>
<a name='more'></a><br />
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Ci, którzy znają nas nie tylko z bloga wiedzą, że nie jesteśmy aniołkami. Mamy swoje za uszami i bardzo często głośno i energicznie to okazujemy. Wprawdzie żaden talerz ani inne części zastawy nigdy nie ucierpiały, ale już drzwi bywają czasem zamknięte z hukiem.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Na szczęście dla nas i naszych sąsiadów - coraz rzadziej.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Właśnie to jest widocznym symptomem tego, że ślub jednak zmienia coś w życiu związku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Można by pomyśleć, że to nic dziwnego, że przecież po wielu latach wspólnego życia, setkach kłótni i tysiącach rozmów kończy się wreszcie lista spraw o które można się spierać, w mniej czy bardziej burzliwy sposób. Można by, ale czytelnicy będący w długich związkach lub mający takie za sobą z pewnością wiedzą, że nie ma takiej listy, a liczba powodów do kłótni jest nieskończona, tak samo jak liczba przysłowiowych skarpetek rozrzucanych po mieszkaniu (w naszym przypadku na pewno nie przez Bartka).</div>
<div style="text-align: justify;">
Można by też pomyśleć, że po ślubie "towar" już "złapany", a więc i mniej interesujący niż króliczek, za którym trzeba gonić, a co za tym idzie - wywołujący mniej emocji, zarówno oscylujących wokół ekscytacji, jak i szewskiej pasji. To też jednak nas raczej nie dotyczy, bo po pierwsze ja jestem dość emocjonalna (a dla mojego męża nawet emocjonująca), czego raczej nie udaje mi się ukryć, a po drugie ciągle mam wrażenie, że energia naszego związku nie odbiega znacznie od licealnej miłości, no, może poza tym że zamiast poematów o miłości w sms-ach czasem przesyłamy sobie listę zakupów.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Kłócimy się zdecydowanie mniej, a jeśli już to na pewno inaczej niż kiedyś, bo <span style="font-size: x-large;"><b>zdecydowaliśmy że będziemy żyć razem, więc zamiast nakręcać spiralę złości, wiemy że i tak</b></span> - prędzej czy później - <span style="font-size: x-large;"><b>będziemy musieli dojść do porozumienia. I to jest właśnie tym, co zmieniło się dzięki ślubowi.</b></span> Przed nim, jak pewnie w życiu każdej pary, zdarzały się kłótnie, po których zadawaliśmy sobie pytania czy to jeszcze ma sens, czy powinniśmy żyć ze sobą i czy to na pewno jest odpowiednia osoba? <span style="font-size: x-large;"><b>Ślub dla nas obojga był ważnym wydarzeniem, nie tylko podpisanym papierkiem, ale decyzją: tak, z tym człowiekiem chcę spędzić życie. A teraz robimy wszystko, żeby to życie spędzić jak najlepiej</b></span> :)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Od razu muszę się wytłumaczyć, bo pewnie pojawią się sugestie, że papierek nie jest gwarancją udanego związku. Jasne że nie, bo udany związek zależy tylko od tego jak żyją ze sobą dwie osoby, a nie od tego, co podpisujemy i jak. Dla nas jednak ślub to nie tylko papierek, ale deklaracja i złożona sobie nawzajem (nie urzędnikowi ani księdzu) obietnica że będziemy o siebie nawzajem dbać, wspierać się i robić wszystko, żeby nasze życie - zarówno wspólne, jak i osobiste, własne - było jak najlepsze. My akurat wzięliśmy ślub, a ktoś inny może albo nie chcieć takich deklaracji, albo nie potrzebować do nich ślubu i to też jest jak najbardziej w porządku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Piszę to wszystko przede wszystkim po to, żebyście wiedzieli - zwłaszcza ci mający wątpliwości i obawiający się - że ślub nie musi oznaczać ochłodzenia uczuć, końca tych uwielbianych "starań" o siebie, spoczywania na laurach. Może, a właściwie powinien oznaczać przede wszystkim dobre rzeczy i być - przynajmniej w mojej, naszej filozofii - ich początkiem. <b><span style="font-size: x-large;">A czym będzie ślub i małżeństwo tak naprawdę, zależy przede wszystkim od Was i tego jak poukładacie to sobie w głowie, a nie od żadnych magicznych sił i prądów</span>,</b> o tym pamiętajcie :)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
To pisałam ja, Wasza Duchowa Przewodniczka Pani Ka! :D</div>
Paulinahttp://www.blogger.com/profile/07747107449306863108noreply@blogger.com1