niedziela, 22 marca 2015

Nie gwiazdorz i pij kranówę


Moi Drodzy, nie ma się czego wstydzić. Wiem, że jak idziecie do znajomych to nie, broń Boże, tylko butelkowaną, oczyszczaną, filtrowaną, gotowaną, destylowaną albo ognistą. Prawda jest taka, że jak budzicie się w niedzielny poranek z syndromem dnia następnego (albo jeszcze syndromem dnia poprzedniego) i pustą butelką, to nieważne co, byle mokre.


Pomyślcie: wtedy jakoś Wam to nie przeszkadza. Brzuch nie boli, nie lądujecie w szpitalu z salmonellą, durem brzusznym, ebolą ani e.pepsi. Czy jakoś tak. Trzeźwiejecie, zdrowiejecie, odkacowywujecie się i zapominacie o tym jak wspaniały smak ma nasza zwykła, swojska kranówa. A następnego dnia idziecie do pracy lub szkoły i po drodze, w osiedlowym sklepiku kupujecie zgrabną, plastikową, nierozkładającą się przez najbliższe 300 lat butelkę wypełnioną wodą. Pominę na razie zawartość tej butelki. Wypijacie wodę i wyrzucacie opakowanie do śmieci, tuż obok skórki od banana, niepotrzebnych ulotek zalegających do tej pory biurko i folii aluminiowej, w którą zapakowaliście drugie śniadanie. O rety, aż mam dreszcze od tego scenariusza. Łagodniejsza wersja zakłada zgniecenie butelki, dzięki czemu oszczędzacie miejsce w koszu i pod koniec dnia nie wysypuje się z niego. Jeszcze łagodniejsza zakłada, że jednak coś tam o ekologii słyszeliście i butelka trafia do kosza na plastik, papier do kosza na papier, a aluminium do kosza na metal.
Ale wiecie... wciąż jeszcze nie jest idealnie.

Idealnie jest wtedy, kiedy chce Wam się pić i idziecie nad strumień, w którym płynie krystaliczna, zmrożona do 3 stopni górska woda, nachylacie się nad nim i czerpiecie ją garściami, zauważając, że po drugiej stronie piękna niewiasta zdjęła już ubrania, szykując się do kąpieli lub prania halki w tej rzece, ale... oh, wait. Przecież woda ma tylko 3 stopnie, więc to niemożliwe. To przejdę do czegoś może mniej idealnego, ale bardziej realnego.

Tak więc prawie idealnie jest, gdy tej butelki ani nie wyrzucacie, ani nie zgniatacie, ani nawet nie wyrzucacie jej do kosza na odpady segregowane, tylko myjecie, napełniacie i używacie przez kolejne pół roku jako butelkę na wodę wielorazowego użytku. Wiem, że się wstydzicie, dlatego mam też mniej obciachowy (wg niektórych) sposób na ekologiczne picie wody. Idź do sklepu sportowego i kup butelkę na wodę, bidon, cokolwiek co nadaje się do nalania do tego wody, picia i używania dłużej niż do wyczerpania zawartości. Wygląda to całkiem zgrabnie i nawet profeszynal, dzięki czemu możecie z powodzeniem wkręcać ludzi, że bieg na 10, 20, 30 km to dla Was betka. Po zobaczeniu takiego ekwipunku z pewnością nie będą mieli wątpliwości i pewnie nie pomyślą nawet, żeby poprosić o pokazanie wyników w endomondo.

Jak już wyjaśniliśmy sobie kwestię ekologicznych pojemników na wodę, to przejdźmy może wreszcie do sedna sprawy, czyli ich zawartości.

Czy znasz kogoś, kto pijąc wodę z kranu nabawił się jakiejś choroby? I nie mówię tu o klątwie Faraona w Egipcie, czy innych egzotycznych miejscach, nie mam też na myśli czasów 20 lat wstecz i wcześniej. Znasz? Bo ja nie. I sądzę, że Ty też nie. 

Woda w kranie jest badana! W Polsce mamy bardzo wysokie normy jakościowe i nie ma mowy o jakichś zanieczyszczeniach, bakteriach, związkach mogących nas zatruć, zaszkodzić. Nie ma się czego obawiać, bo nasza woda jest naprawdę zdrowa. Bartek twierdzi (a wierzę mu w tej kwestii, bo jest zapalonym geografem zainteresowanym przede wszystkim tym, co znajduje się pod ziemią - tak, też tego nie rozumiem), że na przykład łódzka woda jest czystsza, zdrowsza i bogatsza niż woda butelkowana. A twierdzi nie dlatego, że bardziej mu smakuje, a dlatego, że takie są fakty (tak, te autentyczne) i tak pokazują badania. Więc serio, chyba nie ma się czego obawiać, co? 

Wiem, że czasem wydaje się, że picie kranówki to wstyd, żenada, obciach, bieda, syf i malaria. Serio - nie powinniście się tego obawiać tylko robić swoje i szerzyć radosną nowinę w postaci dobrego przykładu. Kiedy wyjechaliśmy do Oslo jedną z dziwnych rzeczy które zaobserwowaliśmy były butelki po Coca-Coli albo innych napojach bez cienia skrupułów wypełnione wodą. I to nie raz, tylko wielokrotnie, co widać po etykiecie, którą można odczytać tylko dzięki temu, że tych logo nie da się pomylić. Nikt nie ma z tego powodu kompleksów. Ja swoich pozbyłam się widząc jak na lotniskach ludzie przechodzą przez odprawę z pustą butelką, a zaraz po niej wędrują do toalety, aby ją napełnić. 
Inna sprawa, że mała butelka wody kosztuje tutaj około 8 złotych (w zwykłym sklepie, nie na lotnisku czy w restauracji), ale w Polsce też można sporo zaoszczędzić pijąc zwykłą wodę. Poza tym wydaje mi się, że często jest tak, że nie chcemy pić kranówki, a coś pić trzeba, więc wybieramy się do sklepu, a tam różnica w cenie pomiędzy zwykłą wodą, a słodkim, pysznym napojem jest tak niewielka, że wybieramy ten napój. A to nie ma nic wspólnego ani ze zdrowiem, ani nawet z gaszeniem pragnienia. Więc myślę, że przerzucenie się na wodę z kranu wyjdzie nam na dobre nie tylko pod względem finansowym, ale też zdrowotnym. Bo picie wody, tej z kranu też, jest zdrowe, wiesz?

A dziś mamy idealny dzień na zmianę przyzwyczajeń. Nie dość, że drugi dzień wiosny (tak, u mnie też padał dziś śnieg), to jeszcze Światowy Dzień Wody. Czyż to nie jest perfekcyjna okazja i znak z niebios? 

1 komentarz:

  1. Ja tam śmigam kranówę i nie choruję. Jeszcze do tego wychodzi taniej :-)

    OdpowiedzUsuń

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)