niedziela, 24 maja 2015

Norwegia ciągle zaskakuje


Wiecie co jest najlepsze w mieszkaniu w  nowym miejscu? A zwłaszcza zagranicą? Nieustanne zdziwienie. Dziś pokażę Wam tylko te z ostatnich dwóch dni.


1. Bartek dostał list. Nie było w nim - o dziwo - żadnego rachunku, ani nawet mandatu do zapłacenia. Był to list powitalny od 'burmistrza' naszej komuny, czyli przekładając na język polski - gminy. W liście, oprócz pozdrowień, radości z tego, że wybraliśmy akurat tę komunę, nadziei że będzie nam się tutaj dobrze mieszkać i odręcznego podpisu, były także mapy okolicy i informatory turystyczne opisujące pobliskie ciekawe miejsca. Zrobiło nam się bardzo miło, bo mimo że mieszkamy w tym miejscu już trzy miesiące, to i tak przyjemnie poczuć, że ktoś naszą przeprowadzkę zarejestrował i oficjalnie nas powitał.

2. W sobotę zajęliśmy się typowymi weekendowymi obowiązkami, czyli plażowaniem i opalaniem. Słońce chociaż na ten jeden dzień okazało się łaskawe i mogłam spokojnie położyć się jak foka na kamieniu i wygrzewać - bez obaw o wilka czy gęsią skórkę. Nie byliśmy jedyni, jakieś sto metrów od nas plażowała spora grupa przyjaciół -  trzech lub czterech rodzin. Były wśród nich dzieciaki w różnym wieku - od 4 do około 14 lat. Kąpały się w morzu. W maju. Akurat na widok tego dostałam gęsiej skórki, bo mi wejście do wody do połowy łydek zmroziło (dosłownie) krew w żyłach. Ale to jeszcze nic. Po kilku minutach zabawa im się znudziła i dzieciaki przeniosły się na pomost tuż obok nas. Sądziliśmy, ze po prostu wpadły na genialny pomysł opalania się na nim, ale nie, to było za mało. Pomost służył im do skakania do wody, na główkę. Rodzice natomiast dalej spokojnie leżakowali 100 metrów dalej. 

3. Kiedy słońce zaszło za drzewa i zaczęło robić się chłodno, zebraliśmy się do domu. Przypomniałam sobie, że sklepy pozamykane są nie tylko - jak zawsze - w niedzielę, ale i poniedziałek (Zielone Świątki - widocznie Norwegowie przywiązują do tego święta większą wagę niż Polacy), więc wypadałoby kupić chociaż chleb. O 17 wybrałam się do pobliskiego marketu, a tam już na parkingu dowiedziałam się, że sklepy były otwarte tylko do 16. Zdziwiona zapytałam, czy w takim razie już nigdzie nie zrobię zakupów, więc pan doradził abym pojechała na druga stronę naszej wsi, tam jest otwarty mały sklepik (coś jak nasza Żabka, czyli małe i otwarte do późnego wieczora). Przysłuchująca się rozmowie żona tego miłego pana odparła, że to i tak za późno, bo był otwarty tylko do 17. Zostaliśmy więc o kilku kromkach chleba, ale za to z paczką drożdży i mąką, zapowiada się więc na jutro przyjemne, tradycyjne, poniedziałkowe śniadanie z domowymi wypiekami :)
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)