poniedziałek, 15 czerwca 2015

Zabieram Cię do MPK

Tuż po przyjeździe do Oslo, aklimatyzując się, poznając warte odwiedzenia miejsca i szukając sposobów na ciekawe spędzenie wolnego czasu, znaleźliśmy jedną z najtańszych, a przy tym chyba najprzyjemniejszą atrakcję - korzystanie z komunikacji miejskiej.




Wprawdzie nie jest to nasze swojskie, znane jak własna (dziurawa) kieszeń i fascynujące MPK, MZK czy inny twór, który występuje w każdym polskim mieście i różni się od innych jedynie nazwą i umiejscowieniem dziur w tapicerce, ale też jest fajnie. Norweski #ruter (tak, tak naprawdę wygląda nazwa, a ta kratka jest to firmy - chyba przewidzieli trend hasztagowania) działa właściwie bardzo podobnie, czyli - kupujesz bilet (u kierowcy droższy niż w kiosku), wsiadasz, kasujesz i jedziesz. Albo kupujesz miesięczny, kasujesz i wtedy jeździsz do woli, czym tylko się da. Jednorazowy bilet kosztuje 30 koron* (na pierwszą strefę, czyli całe Oslo) i jest ważny przez godzinę (możliwe przesiadki). Bilet miesięczny natomiast kosztuje jedyne (!) 410 koron* dla studenta lub 680 koron* dla człowieka. Przeliczając ten studencki na złotówki to tyle ile mniej więcej zapłacimy za dwa bilety trzymiesięczne w Łodzi, czyli prawie darmo. No ale z tutejszymi cenami nie ma co dyskutować i przeliczanie ich na złotówki jest pozbawione sensu, chociaż ciągle to robię. Mając taki bilet można korzystać ze wszystkich środków komunikacji w danej strefie, czyli z metra, tramwajów, autobusów, a także pociągów NSB. NSB to coś jak nasze PKP, więc wyobraźcie sobie, że możecie jechać pociągiem z Widzewa na Chojny na bilecie miesięcznym. Czad, co nie? No dobra, żartowałam. Nie wspomniałam o jeszcze jednym środku komunikacji, na który można wsiąść w Oslo. Oczywiście chodzi o prom osobowy! Wprawdzie nie jestem pewna, czy można to tak nazwać, ale nigdy nie mieszkałam nad morzem, więc ta nomenklatura jest dla mnie obca. Nie nazwałabym tego łodzią ani statkiem, więc prom osobowy wydaje się najbardziej na miejscu, choć niektórzy twierdzą, że mówi się na to tramwaj wodny. Mniejsza jednak o to. Promy płyną do wysp, które znajdują się ciągle w pierwszej strefie, więc mając bilet 24-godzinny, tygodniowy lub miesięczny robimy sobie wycieczkę za darmo. W najgorszym wypadku wycieczka kosztuje nas 30 koron (pełen kurs promu trwa godzinę), co jest niewielką ceną za możliwość podziwiania Oslo i wysp z fiordu. 



 Jak widać przejażdżka promem wprawia mnie w stan wręcz euforyczny...


... a Bartka nastraja melancholijnie. Ale to tylko poza. Ustawił się tak, kiedy zobaczył, że robię mu zdjęcie, bo stwierdził, że chce być poważnym mężczyzną. Co nie przeszkadzało mu chwilę potem odgrywać ze mną słynną scenę z Titanica.
Zdjęcie jeszcze z zeszłych wakacji, dlatego Bartek wygląda jak niemowlę.


 Kolorowe hytte, czyli małe domki letniskowe, porozsiewane są właściwie na każdej mijanej wyspie.


 A twierdza Akershus prezentuje się najbardziej imponująco oglądana właśnie z fiordu!


Przy wsiadaniu na prom warto powalczyć o to, żeby wejść na niego możliwie najwcześniej - wtedy mamy szansę usiąść na rufie, gdzie nic (oprócz flagi na punkcie której mają fioła i wtykają ją wszędzie gdzie się da, co jest naprawdę uroczym zwyczajem) nie zasłania nam widoku, a w dodatku mało wieje.


O, a w takim domku to mogłabym mieszkać. O ile mają tu łodzie do dostarczania zakupów pod drzwi.

* 1 korona to około 48 groszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)