sobota, 31 stycznia 2015

Robię to w metrze

... albo wieczorami, w domu. W sumie to nie wiem kiedy jest fajniej. Czy kiedy po całym dniu mogę wreszcie, w spokoju się zrelaksować w zaciszu własnego pokoju, czy kiedy w metrze muszę najpierw poszukać odpowiedniego miejsca, a później zerkać nerwowo czy ktoś aby nie patrzy.

Są takie pory w ciągu dnia, że jest praktycznie pusto. To idealny moment.


Powiem Wam szczerze, że na początku trochę się wstydziłam. Myślałam: kurczę, a jeśli robię to nie tak? A jeśli ktoś jest w tym lepszy i śmieje się z mojej nieporadności? Później zobaczyłam, że inni czasem też robią podobne rzeczy i wtedy opadły wszelkie opory. Postanowiłam, że nie będę się ograniczać i mogę robić to gdzie i kiedy chcę.



Od tej pory każdą drogę na zajęcia i z powrotem uprzyjemniało mi haftowanie. Sporą część tego, co widzicie zrobiłam właśnie w drodze. Dzięki temu jazda z mojego przedmieścia do centrum mijała błyskawicznie.





Powiem tak - może i wydaje się to strasznie lamerskie, ale wkręciłam się. To całkiem przyjemne zajęcie, wydaje mi się nawet, że uspokajające, ale Bartek ma inne zdanie. W każdym razie to naprawdę fajna zabawa. Nie jest to trudne, przynajmniej na tym etapie na którym jestem - haftuję kolorowe kanwy z wzorem, więc jedyna trudność to żeby czegoś nie pominąć lub nie poplątać nitek. Nie mam niestety tamborka (czyli tej obręczy dzięki której wyszywany materiał jest sztywny), bo nie da się go tutaj kupić - przynajmniej mnie się nie udało, ale jakoś sobie radzę. 

Dobra, wiem, ze tytułem wprowadziłam Was w błąd i weszliście tu tylko po to żeby dowiedzieć się co takiego robię z Bartkiem, więc powiem przynajmniej o tym co ro bimy wieczorami.

Otóż - tadadadadadam - wieczorami to my... nooo... takie tam. Rozbierające się babki i tak dalej. 


Ha, mam Was! No puzzle układamy :) To też świetne zajęcie, zwłaszcza że można robić to razem.


No cóż, tak to właśnie spędzamy nasze wspólne, małżeńskie wieczory. Wiecie, tylko takie aktywności nam przystoją...

A tak serio to po prostu stałam się domatorką i to jest to, co sprawia mi ogromną frajdę. A jak chcecie poczytać jak w Oslo mają się nie-domatorki, to zajrzyjcie do moich koleżanek z uczelni - Asi i Aśki :)

Hej, tak w ogóle to wiem, że Wy też robicie podobne rzeczy, możecie się pochwalić czy wolicie, druty, szydełko, sutasz czy diablo :D

2 komentarze:

  1. Czytam wszystkie Twoje posty. Bardzo przyjemnie się je czyta :) Ten mi strasznie krążył po głowie, bo kiedyś jak byłam mała też wyszywałam... W końcu się poddałam i nakupowałam nitek itd. Przez Ciebie zamiast pisać magisterkę w wolnej chwili (w mniej wolnej też!) tylko te krzyżyki zawzięcie robię na kanwie.... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Monika! Nie chcę mieć Twojej magisterki na sumieniu! :D

      Usuń

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)