poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Bezwstydny kraj


Lato, a zwłaszcza 24-stopniowe upały, które przetaczają się właśnie nad Norwegią, na niektórych działają tak, że zaczynają odkrywać więcej ciała, a na mnie tak, że zaczynam więcej o tym ciele myśleć. Opowiem Wam zatem trzy krótkie historie z tym związane, bo pisanie o intymnych częściach weszło mi chyba w krew, nad czym załamują ręce moi Rodzice, Siostra i Mąż.

Do Norwegii wreszcie przybyły upały, na które tak narzekacie w Polsce. Na termometrach zdarza się zobaczyć nawet 24 stopnie (i to nie w słońcu, więc naprawdę wow!), więc naprawdę można poczuć się jak w prawdziwym lecie. A wiecie jaka jest największa zaleta lata? Ja powiedziałabym że mrożona kawa, herbata i owoce prosto z krzaka, ale nie oszukujmy się. Połowa populacji, czyli jej męska część, stwierdzi pewnie, że to pokazywanie większej części ciała niż w innych porach roku. No i mają w dużej mierze rację, bo zrzucenie kurtek i szalików to niewątpliwa zaleta norweskich upałów.

Skuszona promieniami słońca i słupkiem rtęci powyżej dwudziestki, postanowiłam przewietrzyć szafę i założyć wreszcie - kiszące się od miesiąca - letnie ciuchy. Nie chciałam jednak przesadzić z tym letnim entuzjazmem i nabawić się przeziębienia, postawiłam więc na kompromis, czyli dżinsy i koszulka odkrywająca nieco więcej niż słynny i tradycyjny norweski sweter. Ponieważ jednak jestem chyba po części pesymistką, to zarzuciłam na siebie jeszcze lekki kardigan, co by nie świecić gęsią skórką na tych odsłoniętych częściach (tak, niestety przydał się). Takie właśnie mamy te upały. Nie o nich miała być jednak dziś mowa, ale opis mojej garderoby jest dość znaczący w tej opowieści.

Odziana w ten iście letni strój wybrałam się do Oslo. Przechodząc przez dworzec autobusowy, dostrzegłam rzecz niecodzienną w tym kraju zimnych mężczyzn, nieczułych na wdzięki kobiet. Ktoś bezpardonowo mi się przyglądał. Nie to żeby nie było na co patrzeć (skromność to moja nie najlepsza cecha), ale przez rok posuchy jeśli chodzi o zainteresowanie mężczyzn moją osobą (już sama nie wiem czy to przez mieszkanie w Norwegii, czy obrączkę na palcu), przyciągnęło to moją uwagę. Warto dodać, że tą odsłoniętą częścią ciała nie były wcale cycki, ani nawet głęboki dekolt, tylko jakieś 7 cm brzucha, przykrytego po części indiańskimi frędzlami, więc pisanie 'odkryta część ciała' było trochę na wyrost, dla przyciągnięcia Waszej uwagi. Młody chłopak, na oko 17-latek wgapiał się właśnie w ten odkryto-zakryty obszar. Nie bardzo wiedziałam co mam zrobić, więc postanowiłam przenieść wzrok na coś lub kogoś innego. Wybór padł na jego towarzyszy. A byli nimi (w tej kolejności, idący gęsiego): ojciec, na oko 47 lat, włos posiwiały, bujny wąs nadal czarny; matka, na oko 60 lat, włos niezidentyfikowany, postura nieokreślona; siostra, na oko lat 14, włos niezidentyfikowany, postura nieokreślona. Kolejność i opis członków rodziny grają kluczową rolę w tej opowiastce. Jak być może nietrudno się domyślić, kobiety dreptały jakieś trzy metry za mężczyznami, ubrane w szaty do ziemi (w sam raz na te upały) i chusty, odkrywające jedynie twarze z połową czoła, bo szyja to część ze zbyt erotycznymi konotacjami.

Wtedy właśnie moje zdziwienie tą niecodzienną sytuacją wgapiania się we mnie bez skrupułów, zupełnie opadło. Dorastający chłopak, pewnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że kobiety poniżej twarzy mają coś innego niż bezkształtna szata!

A teraz inna historia. Początek lipca obfitował w kilka naprawdę ciepłych dni. Wykorzystując błogosławieństwo mieszkania w nadmorskiej wsi, za cel tego lata postawiłam sobie nabranie pięknej, opalenizny, jakiej jeszcze nigdy nie miałam. Możecie nie dowierzać, ale zamierzenie to zrealizowałam, bo moja skóra zmieniła kolor z mlecznobiałego na biel kości słoniowej. Domyślacie się zatem, że na plaży musiałam bywać naprawdę często. No i podczas jednej z takich wycieczek, spotkałam . Pani słusznego wieku siedziała przy skale wyrastającej tuż obok głównego szlaku komunikacyjnego pomiędzy wsią a jedyną piaszczystą plażą w okolicy. Na mój widok uśmiechnęła się promiennie, jak to ludy północy mają w zwyczaju i kontynuowała dzierganie na drutach. Koleżanka, której opowiedziałam tę historię, stwierdziła, że pewnie robiła sobie brakujące elementy garderoby, bo ubrana była wyłącznie w majtki i kapelusz.

Innym znów razem, kiedy celebrowałam błogosławieństwo mieszkania nad morzem, tuż obok mnie, na niewielkim pomoście, to samo robiły dwie młode dziewczyny. Pisałam o miłości Norwegów do aktywności fizycznej, nie zdziwi Was zatem, kiedy powiem, że zamiast leżeć plackiem (czyli tak jak ja), wykonywały drobne ćwiczenia na brzuch i pośladki. Musiały przyjść na plażę z tym zamiarem, bo ubrane były w odpowiednie, sportowe stroje. Kiedy jednak znudziły się tym (wcale się nie dziwię, jak próbowałam Chodakowskiej to tylko pot spływający mi do oczu powstrzymywał mnie od zaśnięcia), postanowiły zmienić formę aktywności i popływać. Zrzuciły więc sportowe odzienia i ochoczo wskoczyły do fiordu. Tak, nie pominęłam niczego - pomiędzy zdejmowaniem ubrań, a skakaniem do wody nie było żadnego innego punktu, takiego jak na przykład zakładanie stroju kąpielowego w krzakach lub za ręcznikiem trzymanym przez koleżankę dla dyskrecji odwróconą plecami. Żebyście sobie nie myśleli, że to była jakaś dzika plaża, zapomniana przez Boga i ludzi - nie, to najpopularniejsza plaża na wsi, na której w słoneczny dzień plażuje nawet kilka osób! Normalnie Międzyzdroje prawie. No i one tak zupełnie bez skrępowania sobie pływały, pomiędzy tą moją plażą, a pomostem do cumowania jachtów, na których mężczyźni ochoczo się krzątali, nie przykładając zbyt wielkiej uwagi do niecodziennego (chyba tylko dla mnie) 'stroju' pływaczek.

W jakże bezwstydnym, chorym kraju mieszkam! - wykrzykniecie być może z oburzeniem.
A ja Wam na to odpowiem, że może i owszem, bezwstydnym, ale kiedy wracam późnym, ciemnym wieczorem do domu (bo białe noce się już skończyły), przez opustoszałą i cichą o tej porze wieś, to nie boję się każdego szelestu. Że kiedy zakładam może nazbyt krótką sukienkę, to nie martwię się czy kogoś prowokuję czy nie (chyba że mamy na myśli Bartka, ale to inna historia). Że kiedy idę na plażę, to mogę założyć na siebie strój jaki mi się podoba, a jeśli go zapomnę, to też nic wielkiego się nie stanie. Bo w tym 'chorym' kraju czuję się bezpiecznie i nikt nie uważa że moje ciało jest grzeszne i powinnam je zakryć. A wystawione na widok publiczny ciała, nawet te części, które według co bardziej konserwatywnych powinny być zakryte, są najbardziej naturalną rzeczą na świecie, bo naturalnym jest to, że posiadamy ciało. I nadmierne ukrywanie go, wcale nie sprawi, że ono, jak i często konotowany z nim seks, znikną w ludzkiej świadomości. Wręcz przeciwnie, to wszystko będzie istnieć jeszcze mocniej, tyle że w wyobraźni, rozbuchanej do nienormalnych rozmiarów, co z kolei prowadzi do zgubnych skutków. Jakich? A przypomnijcie sobie głośne sprawy gwałtów na Europejkach podróżujących na przykład do Indii lub do krajów arabskich. Tamtejsi mężczyźni nie są przyzwyczajeni do tak naturalnej rzeczy, jaką jest widok kobiecego ciała, nawet jeśli to tylko aseksualne - chciałoby się rzec - części, jak łydka, czy ramię. Zatem kobieta ubrana po europejsku, dajmy na to w podkreślające kształty dżinsy i T-shirt może wywołać przykre dla siebie skutki. Tylko nie ona jest temu winna, jak twierdzą zwolennicy teorii o prowokujących ofiarach gwałtu, a kultura, która każe udawać, że to, co ukryte - przestaje istnieć. 

Nie wmówicie mi, że to, co naturalne i przypisane każdemu człowiekowi na świecie, jest złe.

1 komentarz:

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)