piątek, 6 marca 2015

Wspomnienie Lofotów

Może i mieszkam zagranico, ale mimo wszystko nadal jestem tak samo zacofana technologicznie jak wtedy gdy mieszkałam w Łodzi czy też w lesie. Wczoraj na przykład dowiedziałam się co oznacza używany często przez moich znajomych na Instagramie hashtag #tbt. Teraz już wiem i zainspirowało mnie to do przypomnienia sobie wyprawy na jedno z piękniejszych miejsc na świecie. Zaraz po Brzeziu.


Wspomniany hashtag #tbt to nie jest żadne hasło tajemnej sekty, a skrót od Throwback Thursday. Wprawdzie po kilku miesiącach obserwowania nie spostrzegłam, że pojawia się tylko w czwartki, ale zauważyłam, że towarzyszy zdjęciom z przeszłości. Tak więc i ja postanowiłam cofnąć się o kilka miesięcy i przywołać wspomnienia z Lofotów. Zrobię sobie taki #tbt w piątek.

Niebo zimne i mroczne, niczym w Muminkach, kiedy wioskę odwiedza Buka.

Lofoty to nie są kuzyni jedzących z ręki fiordów, a wyspy. Na północy Norwegii. Na kole podbiegunowym. Wybierając się tam we wrześniu wszyscy ostrzegali mnie, że będzie bardzo zimno, żeby zakładać ciepłe majtki, czapkę, rękawiczki, futra i kożuchy. Pół walizki wyładowałam grubymi rajtami do zakładania pod spodnie, a ostatecznie żadnych z nich nawet z niej nie wyjęłam. Wszystko dzięki Golfsztromowi, takiemu prądowi, który - w skrócie rzecz ujmując - płynie powoli z Florydy i ociepla te zimne rejony Norwegii. 


Oczywiście nie była to też aura sprzyjająca kąpielom w morzu i wylegiwaniu się na plaży. W połowie września było tam mniej więcej tak samo jak w zimny, wietrzny, listopadowy dzień w Polsce. Podczas tygodniowego pobytu miałam też szczęście złapać dwa czy trzy ciepłe dni i wtedy było tak, jak w średnio zimny, wietrzny, listopadowy dzień w Polsce.


Co takiego fascynującego jest w Lofotach? No to są takie zimne, górzyste, skaliste, wietrzne wyspy na północy. Brzmi średnio ciekawie, ale ten klimat, te widoki... Powietrze pachnie morzem i jest jedyne w swoim rodzaju. Na szczęście w niczym nie przypomina mieszaniny spalonego gofra, zdechłej ryby i śmieci pływających przy brzegu, ani tego dziwnego zapachu niemytych ludzi, który da się poczuć tylko tuż przed wschodem słońca nad Bałtykiem. To taki zapach (mówię teraz o tym zapachu z Lofotów, a nie z Jarosławca) minerałów i wiatru. Do tego zapach ryb, który jest wszędzie, ale nie jest nieprzyjemny, poza tym po dwóch dniach przestaje się zwracać na niego uwagę.


A widoki... Połączenie gór i morza dla nas, Polaków, jest odrobinę niecodzienne. Zwłaszcza Polaków mieszkających w centralnej Polsce, którzy nie mają ani jednego, ani drugiego, chyba że wybiorą się na długi weekend do Zakopanego albo wakacje w Ustce. A tam (no o Lofotach mówię, nie o Mielnie) góry poprzecinane wcinającymi się głęboko w ląd fiordami, skały wystające wprost z morza, setki mniejszych i większych, górzystych wysepek odbijających się w falującej wodzie. 


Do tego małe, czerwone domki, stojące na palach. Nazywają się rorbuer i dawniej służyły rybakom, a teraz są wspaniałymi noclegami dla turystów. Mieszkaliśmy w jednym z nich i fascynujące było słuchanie wieczorem fal uderzających o pale, na których stało rorbu. Do tego można było obserwować jak bardzo zmienia się krajobraz w zależności od pływów - czasem można było przechadzać się pod domkiem, a za kilka godzin z krajobrazu znikały nie tylko kamienie pod chatką, ale i drobniejsze wysepki na horyzoncie. 


Fantastyczne były też suszarki do ryb (wiem, że to brzmi zabawnie, ale jak inaczej nazwać coś, co służy do suszenia ryb?). Jak już kiedyś Wam pisałam, Norwegowie uwielbiają różnego rodzaju suszone przysmaki, a ryba z Lofotów jest czymś takim, jak oscypek pod Gubałówką, tyle tylko, że nie da się jej wyprodukować w innej części kraju, ani świata. I to nie dlatego, że wyprodukowana gdzie indziej będzie smakować jak oscypek na Mazurach, czyli bez sensu, a dlatego, że nigdzie indziej nie ma klimatu, który pozwoliłby rybie wyschnąć w odpowiedni sposób. Serio, Bartek mi to powiedział, więc tak na pewno jest.

To właśnie ta suszarka na ryby, tuż przed naszym domkiem.

Wystarczy chyba już tych wspomnień na dziś. Mam jeszcze więcej do opowiadania i pokazywania z Lofotów, ale nie chcę wyskakiwać tak ze wszystkiego za jednym zamachem, bo kto wie, kiedy zdarzy mi się kolejny raz wybrać w jakąś egzotyczną podróż. Być może nigdy, wtedy do końca życia będę musiała Was karmić sztokfiszem. Opowieściami z Lofotów znaczy się.




1 komentarz:

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)