wtorek, 20 czerwca 2017

Jak jedziesz, wariacie!


Wycieraczki ledwie nadążały ze zbieraniem ulewnego deszczu, jezdnia błyszczała od wody, a ja celowo zwiększałam odległość pomiędzy mną a samochodem przede mną. W radiu spiker podawał coraz to nowe informacje o karambolu na A2, który wydarzył się kilkanaście minut wcześniej w miejscu, które minęliśmy jakąś godzinę temu. Jednocześnie samochód jadący za mną niebezpiecznie zbliżał się do mnie, za nic mając zasadę o zachowywaniu bezpiecznej odległości, a moja przednia szyba co i rusz ochlapywana była wodą spod kół aut wyprzedzających mnie z lewej strony z prędkością jakichś 150 km/h.


Zapewniam Was, że w tej scence nie jechałam 70 km/h stając się przy tym obiektem nerwowych pomrukiwań innych kierowców, choć może powinnam, bo w tych warunkach nie byłoby to niczym dziwnym. Za to na pewno dziwnym było zachowanie kierowców, którzy za nic mają ulewny deszcz, słabą widoczność i śliską jezdnię, po której jadą zdecydowanie za szybko i za blisko siebie. A później twierdzą, że "dziura w drodze", a nie oni doprowadzili do mniej czy bardziej tragicznego w skutkach wypadku. Nie, patrząc na to jak wygląda "kultura jazdy", a właściwie jej brak, w Polsce, jestem przekonana że w 99% przypadków to brawura i bezmyślność kierowców doprowadza do wypadków, a nie żadne zewnętrzne czynniki.
Najgorzej jest tuż po zjeździe z promu. Stęsknieni mężowie jak tylko zobaczą skrawek polskiej ziemi gnają do swoich żon jak na skrzydłach, zapominając, że w ten sposób mogą ich nigdy nie zobaczyć. Auta kupione za zachodnie pieniądze mają czym depnąć, więc głupio tak jechać w kolumnie aut wlokących się jedynie 10 km/h ponad dopuszczalną prędkość. To dla frajerów, więc co kilka minut wyprzedza nas (bo to m.in. my tymi frajerami jesteśmy) auto jadące z prędkością rakiety, a dodatku na trzeciego. Na autostradzie wcale nie jest lepiej. Jedziesz prawym pasem, widzisz przed sobą ciężarówkę, sprawdzasz w lusterku czy lewy wolny - pusto aż po horyzont, bo jedziesz nocą, wyprzedzasz i będąc w połowie manewru dostajesz po oczach długimi od auta, które magicznie znalazło się tuż za tobą i pędzi tak, że boisz się, że zaraz z bagażnika zrobi ci jajecznicę. Spoglądasz na licznik, a tam tyle ile wynosi maksymalna prędkość na autostradzie w Polsce (co, uwierzcie, nie jest niskim limitem), więc podejrzewasz że ten z tyłu goni jakieś 30-40 km/h więcej.
Może i jestem lamusem, ale wreszcie zrozumiałam dlaczego mieszkając w Polsce prowadzenie auta nie było moim ulubionym zajęciem, co zdecydowanie zmieniło się po przeprowadzce do Norwegii (może nie od razu, ale jednak). Wyjazd poza dobrze mi znane okolice był stresogennym przeżyciem, a jazda po autostradach wiązała się ze sporą dawką adrenaliny, niestety niekoniecznie podniecającej. No jasne, powiecie, w Polsce jeździłaś pewnie słabszym autem i po fatalnych drogach, bo tylko takie tu mamy. Grubo się mylicie, nawet nie wiecie jak grubo!
Jadąc do Polski przemierzamy trasę około 700 km przez Norwegię i Szwecję, drugie tyle przez Polskę. Zarówno Skandynawię, jak i Polskę przemierzamy prawie w całości "autostradami". Ale co to są za autostrady... Brak pasów awaryjnych, przejazdy przez środek dużego miasta w dodatku z mylącymi oznaczeniami, brak oświetlenia nocnego nawet na zjazdach, niewiele miejsc do odpoczynku w drodze, dziury w jezdni i nierówna nawierzchnia. I ku zaskoczeniu to obraz skandynawskiej części trasy. Tak proszę Państwa, właśnie tak wygląda duża część tych "zachodnich, wspaniałych dróg", w odróżnieniu od polskich, na których nawierzchnia jest zazwyczaj bez zarzutu, oprócz samych dróg przygotowane jest całe zaplecze dla kierowców, zjazdy są pięknie oświetlone i dobrze oznaczone. Oczywiście że nie można powiedzieć tego o wszystkich drogach w kraju, ale uwierzcie że czasem lepiej jeździ się po naszych drogach ekspresowych niż po skandynawskich autostradach! Że w Polsce mamy za mało autostrad? Haha, w Norwegii "autostradą" nazywają drogę, którą my często w najlepszym wypadku nazwalibyśmy ekspresową albo zwykłą krajówką! Wystarczy wyjechać 50-60 km poza większe miasto (a czasem wystarczy bliżej) i nagle z dwóch pasów robi się jeden, w dodatku poskręcany jak serpentyna. Urok górzystych krajów, powiecie, i jasne, macie rację, ale to nie w Norwegii dochodzi do największej liczby wypadków i to nie w Norwegii narzeka się na stan infrastruktury. Dlatego schowajcie sobie w kieszeń argument o kiepskich drogach, które prowadzą do wypadków. Nie, to nie one tylko Wy do nich doprowadzacie szarżując jak piraci.


Tak wygląda odcinek autostrady E6 - jednej z najważniejszych arterii Skandynawii - około 50 km od stolicy Norwegii.

Ileż to razy zostałam wyprzedzona w terenie zabudowanym, kiedy nawet ja sama (minimalnie, ale jednak - wstyd) przekraczałam prędkość! Ile razy musiałam uciekać na pobocze, bo z lewej gonił wyprzedzający mnie samochód, a z naprzeciwka jechał inny! Ile razy zdarzyło się, że ja zatrzymałam się przy przejściu dla pieszych, a kierowca z naprzeciwka albo pasa obok mnie miał to w nosie i tylko przytomność pieszego uchroniła go od staranowania!
Ten, kto jedzie zgodnie z przepisami i stosuje się do ograniczeń prędkości nazywany jest frajerem, a wśród kierowców ciągle jeszcze pokutuje przekonanie, że "zbyt wolna jazda też prowadzi do wypadków", w domyśle - to już lepiej jechać za szybko niż za wolno. No nie, drodzy Państwo, pomimo kilku lat posiadania prawa jazdy nadal nie widzę sensu w tym stwierdzeniu. Inne powiedzenie często wykorzystywane na swoją obronę to "jeżdżę szybko, ale ostrożnie". No jasne, zawsze lepsze to niż "jeżdżę szybko i nieostrożnie", ale przy dużej prędkości nawet największa ostrożność jest niczym w starciu z sarną wybiegającą na drogę wiodącą przez las czy dzieckiem w terenie zabudowanym.
Naprawdę ludzie, opamiętajcie się, bo statystyki wypadków drogowych w Polsce są nieubłaganie tragiczne, a każda cyferka w nich to ludzki dramat. I tak się niestety składa, że te ludzkie dramaty są spowodowane innym czynnikiem ludzkim - nadmierną szybkością, brawurą i po prostu głupotą.

PS: Właśnie wróciłam z Oslo. W drodze spotkała mnie ulewa, wycieraczki nie nadążały zbierać wody i gradu, ale moja szyba nie została ochlapana nawet jedną kroplą wydostającą się spod kół wyprzedzającego mnie auta. A jechałam po autostradzie (prawdziwej, całkiem niezłej jak na tutejsze warunki). Na liczniku miałam 60-70 km/h. Tak samo jak sznur aut jadących przede mną i za mną. A uwierzcie, że norweski klimat przyzwyczaił kierowców do takich atrakcji i nie są tutaj niczym dziwnym, czego należałoby się bać. A więc można? Można, a nawet trzeba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)