Teoretycznie od mojego zamążpójścia minęło niewiele czasu, ale było go wystarczająco, aby odkryć tę spędzającą sen z powiek tajemnicę. Prawda objawiła mi się w najmniej spodziewanym momencie, a jej skutki zmienią losy świata, kształt orbity i DNA człowieka. Odpowiedź na to pytanie jest banalnie prosta.
Kobiety po ślubie tyją, bo we dwoje je się więcej.
Bynajmniej nie chodzi o to, że dwie osoby w domu jedzą dwa razy więcej niż jedna. Nie. Jedzą trzy razy więcej, conajmniej! Wspólne śniadania, obiady, kolacje, desery, podwieczorki - to wszystko smakuje lepiej we dwoje. W dodatku chyba każdy, kto kiedykolwiek miał styczność z garnkiem, patelnią i drewnianą łyżką może powiedzieć to samo - przyjemniej gotuje się dla kogoś niż dla siebie. Wracając z pracy do domu, w którym nikt nie czeka, jedyne o czym marzymy to gorący prysznic, dobra książka i cokolwiek, co zaspokoi uporczywe dźwięki dochodzące z brzucha.
Zupełnie inaczej ma się sprawa powrotów do domu, w którym czeka kochający mąż albo przynajmniej do którego wróci niedługo po nas. Wtedy można zatracić się w kulinarnych wspaniałościach przez niego przygotowanych (wersja dla kobiet obdarzonych szczęściem gotującego mężczyzny) lub zatopić się w marzeniach o jego rozpalonych z pożądania oczach na widok gołąbków i schabowego.
Ta fascynująca prawda zmieni zupełnie obraz pulchnej mężatki w Waszych oczach. Do tej pory byliśmy bombardowani opowieściami o tym, jak kobieta - wreszcie osiągając cel i zakładając obrączkę na swój szczupły jeszcze palec - przestaje mysleć o tym, czy z nadprogramowymi dwoma kilogramami będzie miała szansę wyrwać coś gorącego na sopockiej plaży. Zaczyna wreszcie oddychać pełną piersią i bez niepokoju o swą atrakcyjność spoglądać wieczorami rozpalonym wzrokiem do wnętrza lodówki. Później to już wiadomo co się dzieje - z pięknej księżniczki Fiony staje się ogrzycą, z tą różnicą, że nie tylko na noc. Do tej pory myśleliście, że to przez zaniedbanie? To cieszę się, że mogłam wyprowadzić Was z błędu. To się dzieje z miłości! I to nie tylko miłości do jedzenia, ale też miłości do małżonka, któremu swoje serce oddajemy pod postacią kotleta mielonego, który najlepiej smakuje we dwoje.
Jak doszłam do takich wiekopomnych wniosków - zapytacie. Ano - zostałam słomianą wdową na trzy tygodnie. Już w połowie tego czasu odkryłam, że - znów, jak kiedyś - mam żebra nie tylko wtedy kiedy wciągam brzuch. Po dwóch tygodniach zaczęłam przeglądać z tęsknoty wspólne zdjęcia i pomiędzy jednym szlochem a drugim zobaczyłam swoją twarz sprzed kilku miesięcy, która była mniej więcej 1,5 raza większa niż teraz (a już na pewno podbródek). Złożyłam wszystko w całość, którą dopełniło jeszcze przeglądanie zdjęć znajomych na fejsie, upewniając mnie w słuszności tej teorii.
Nie ma zatem powodu do naśmiewania się z poślubnej przemiany kobiet, niczym z poczwarki w motyla, tylko na odwrót. Należałoby raczej cieszyć się ich małżeńskim szczęściem i zazdrościć pożądania jakie wywołuje na ich twarzach dzielenie z mężem pizzy z podwójnym serem. A o mnie i moje wystające żebra się nie martwcie. Za tydzień Bartek wraca, a razem z nim wszystko do normy. Włącznie z moim drugim podbródkiem.
PS: Nie myślcie, że ślub to jakiś magiczny portal i uchronicie się od tego żyjąc na kocią łapę. Nie, po prostu tytuł brzmiał lepiej ze ślubem, niż z mieszkaniem z chłopakiem.
PS: Nie myślcie, że ślub to jakiś magiczny portal i uchronicie się od tego żyjąc na kocią łapę. Nie, po prostu tytuł brzmiał lepiej ze ślubem, niż z mieszkaniem z chłopakiem.
Po 10 latach mieszkania z chłopakiem (teraz już z obrączką) mogę tylko potwierdzić Twoją teorię. Następnym krokiem po przytyciu może być jednak wspólna decyzja o zmianie diety - objadanie się warzywami też jest fajne, a nie wymaga wymiany wszystkich ciuchów na większe :-)
OdpowiedzUsuńMasz rację, a zgodnie z tą teorią warzywa na parze (nomen omen jedzone w parze) powinny smakować jak hamburger w samotności! :)
OdpowiedzUsuń