Nie wiem jak Wy, ale mnie czasem dopada niezmierna ochota na bycie perfekcyjną panią domu. Wpadam wtedy w sprzątaniowy szał, w którym nie oprze mi się żaden pyłek kurzu. Tym razem jednak było inaczej i - przypominając sobie cudowne uczucie spania pod pościelą pieczołowicie krochmaloną przez Mamę dla zdrowia i urody (pościeli, nie śpiących pod nią) - postanowiłam odświeżyć ten piękny, staropolski zwyczaj. Zapraszam więc na relację z pola bitwy.
Pierwszym krokiem, aby wykrochmalić pościel jest przygotowanie krochmalu. Tak - przygotowanie, bo pójście na łatwiznę w tak niezmiernie ważnych rzeczach i kupienie w sklepie czegoś gotowego, co wystarczy tylko wlać do pralki i nacisnąć przycisk, jest zupełnie nie w moim stylu. Zasięgnęłam więc porady Mamy i ochoczo zabrałam się do roboty.
Najpierw - według relacji Rodzicielki - należało ugotować coś na wzór kisielu, tylko bez cukru, owoców i doktora Oetkera. Byłam zdana na siebie, ale co to dla mnie! Kucharzę z zapałem od mniej więcej szóstego roku życia (kiedy to upiekłam wspaniały biszkopt o wysokości 1,5 centymetra i dla podkreślenia jego walorów smakowych posmarowałam go dżemem jagodowym), więc gotowanie kisielu to ja mam w małym palcu!
Jak wiadomo dobry kucharz (a takie dzieło sztuki cukierniczej nie mogło wyjść spod ręki byle kuchcika) ma wrażliwe zmysły smaku i zapachu, więc postanowiłam ulepszyć nieco rodzinną recepturę i przygotować krochmal zapachowy. Nie wiedziałam jednak co pachnącego mogę dodać do tej tajemniczej, nieznanej mi jeszcze mikstury, więc zasięgnęłam porady wujka Google. Wpisanie hasła "co dodać do krochmalu żeby pachniał" nie zadziałało, więc chciałam zmienić hasło na "pachnący krochmal", ale wtedy moim oczom ukazało się to...
... więc przerażona wizją dotarcia do końca internetów, zrezygnowałam z dalszych poszukiwań.
... więc przerażona wizją dotarcia do końca internetów, zrezygnowałam z dalszych poszukiwań.
Zagotowałam więc trzy litry wody, do której wlałam zawiesinę sporządzoną z jakichś pięciu czubatych łyżek mąki ziemniaczanej. Tutaj naprawdę należy pochwalić moje zdolności kulinarne, bo po wlaniu tego do wrzątku nie stworzył się nawet jeden najmniejszy glut, co jest niewątpliwym sukcesem! Na pochwałę zasługuje też fakt, że owy kisiel był tak gęsty, że gdybym pozwoliła mu wystygnąć, to pewnie mogłabym spokojnie postawić go na stole i udawać, że jestem młodszą wersją Wojciecha Podesta Amaretto i właśnie przygotowałam tort galaretkowy z ziemniaków. Szczyt nowoczesności i prawdziwa perła kuchni molekularnej.
Kolejnym etapem było przygotowanie czegoś, co nada się do krochmalenia. Kisiel, nawet bez doktora Oetkera nadaje się średnio, więc należało go rozwodnić. Wzięłam jedyne wiaderko, jakie mamy w domu, przelałam tam ziemniaczany kisiel i zaczęłam dolewać wodę, aż do osiągnięcia konsystencji opisanej przez mamę. Zaczęłam od nalewania jej szklanką, ale szybko zauważyłam, że to syzyfowa praca, przerzuciłam się więc na 1,5-litrową butelkę. W ten oto sposób uzyskałam jakieś 12 litrów krochmalu gotowego do użycia. W sam raz do namoczenia pościeli całego oddziału dermatologicznego szpitala wojewódzkiego (krochmal dobrze działa na skórę). Wprawdzie pościel wymagającą krochmalenia mamy tylko jedną, ale mówią, że od przybytku głowa nie boli, prawda?
W tym przypadku jednak rozbolała. I to nie mnie, tylko Bartka. Ale o tym zaraz.
Wrzuciłam pościel do tego wiadra, ale jak się okazało - fizyki nie oszukasz, tak samo jak własnej Matki. Zawartość przestała się w nim mieścić, przez co 1/3 pieczołowicie przygotowanego krochmalu wylądowała na podłodze prysznica. Strata niewielka, ale moje zdenerwowanie (zwłaszcza, że łazienka tyle co wyszorowana) - owszem. Postanowiłam jednak nie przejmować się tym faktem i kontynuować pracę, której następnym etapem było wyżęcie (jakie trudne słowo) nadmiaru krochmalu. No i tutaj okazało się, że po pierwsze: moje chude ręce nijak się do tego nie nadają, bo krochmal to płyn bardzo oporny i nie ma ochoty opuszczać pościeli (dokładnie tak samo jak ja o 6:30!); po drugie - moja łazienka też średnio się nadaje do tak zaawansowanych prac. Ale pół godziny później, kiedy wykrochmaliłam nie tylko pościel, ale i zasłonę prysznicową, ręczniki wiszące obok, a także koszulkę i spodnie, które miałam na sobie, było już po wszystkim.
Prawie. Bo Mama wspomniała coś o tym, że takiej wykrochmalonej pościeli nie można po prostu powiesić tak samo jak po zwykłym praniu. Musi być rozdzielona, bo inaczej zlepi się i może się podrzeć przy rozdzielaniu. Wyrosłam już z młodzieńczego buntu, więc słowa Mamy wzięłam sobie do serca. Moja domowa suszarka z ikei nie chciała jednak podołać zadaniu i zmuszona byłam zbudować dziwną konstrukcję z krzeseł, na której to rozwiesiłam pościel w odpowiedni sposób. Bardzo byłam zadowolona z efektu, dopóki nie uświadomiłam sobie, że nie mogę wyłączyć z użytku łazienki na czas suszenia, więc przeniosłam konstrukcję do salonu. Przez dwa dni omijaliśmy ją szerokim łukiem, bo - jak się okazało - krochmal też nie wysycha tak szybko jak zwykłe pranie. Zabawna jednak była mina Bartka, który po powrocie z pracy ujrzał mnie rozłożoną na kanapie, odpoczywającą po ciężkich bojach z pościelą, a tuż obok pościel, rozłożoną na krzesłach po ciężkich bojach ze mną. Zabawnie przestało być, gdy poszedł pod prysznic i prawie stracił zęby próbując utrzymać równowagę, bo - jak się okazało - krochmal jest też odporny na wodę i strasznie trudno go zmyć.
Kolejnego dnia, mimo zakwasów w rękach, postanowiłam go jednak udobruchać za straty cielesne i moralne, więc upiekłam jego ulubione ciasteczka, z miodem i daktylami. Nie nauczyłam się jednak na błędach poprzedniego dnia i znów przygotowałam ich za dużo, przez co nie zmieściły się na jednej blasze. Nie bardzo miałam czas, żeby piec je jedne po drugich, więc wstawiłam obie blachy na raz. Górne spaliłam.
PS: I tak się ucieszył.
PPS: Prasowanie obyło się bez szkód i ofiar, a pościel wyszła znakomita (lepsza niż ciastka).
PPPS: Przy kolejnej wizycie w Polsce kupię krochmal instant, do używania w pralce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)