Najpierw trzeba się zaczaić i czekać. Kiedy już nadejdzie odpowiedni czas należy zaatakować szybko, energicznie i bez skrupułów. Najważniejsze to trafić w odpowiednie miejsce, wystarczy drobna pomyłka, a cały wysiłek i czekanie zdaje się na nic.
Może ktoś ma ochotę na sen pod chrupką? |
Tak wygląda mój krótki przewodnik po zadziwiającym świecie loppemarketów. Właśnie w ten sposób spędziliśmy część mijającego weekendu, bo okazało się, że w naszej miejscowości odbywają się dwa. A co to takiego? Loppemarket to taki jakby pchli targ, na którym kupimy używane rzeczy za grosze. Znajdziemy tam wszystko, począwszy od dekoracji domu i ogrodu, mebli, zastawy stołowej, przez sprzęt sportowy typu narty czy rowery, AGD, elektronikę, po ciuchy, buty, zabawki. To trochę przypomina targ, który w Piotrkowie ma miejsce na stadionie w sobotę, a w Łodzi na tych krańcach Rynku Bałuckiego, na które strach się zapuszczać. Tutaj wygląda to jednak odrobinę inaczej. Pierwsza różnica jest taka, że loppemarkety odbywają się zazwyczaj w szkołach. Nie wiem jak to się do końca dzieje (i nie wiem czy ktokolwiek wie, bo to naprawdę magiczne zjawisko), ale z tego co udało mi się wyczytać i wywnioskować, ludzie lub firmy oddają różne rzeczy, a pieniądze z ich sprzedaży są przekazywane na cele charytatywne.
Kolejna różnica to pewna atmosfera wokół tego wydarzenia. Loppemarkety odbywają się od wiosny do jesieni, w różnych szkołach. Staje się to więc niemałym wydarzeniem dla mieszkańców. Wizyta na loppemarkecie to nie tylko zakupy, ale sposób na spędzenie czasu. Ludzie spotykają się tam grupami, rozmawiają, słuchają muzyki, jedzą kiełbaski (no dobra, tak naprawdę to parówki) z grilla, naleśniki, ciasta, piją kawę. Miejsce loppemarketu tętni życiem i radością, dlatego jest magiczne. A jak wygląda kupowanie? Rzeczy poukładane są w miarę tematycznie, na stołach, w pudłach, na ziemi. Do każdej takiej kupki przydzielona jest osoba (prawdopodobnie rodzic lub nauczyciel), do której podchodzimy, gdy już coś wybraliśmy. Patrzy na to, co mamy w ręku i podaje cenę. Płacimy i jest nasze. Podoba mi się to, że wszyscy są bardzo mili, zagadują, gratulują szczęścia w poszukiwaniach, komentują wybór.
Coś, co zadziwiło nas chyba najmocniej, to atmosfera jak na polowaniu. Kilka miesięcy temu byliśmy po raz pierwszy na loppemarkecie. Wybraliśmy się tam na południowy spacer i nie znaleźliśmy zbyt wiele ciekawych rzeczy. Olśnił nas dopiero znajomy, instruując, że trzeba tam być przed czasem. Wczoraj wypróbowaliśmy tę taktykę. Kwadrans przed otwarciem miejsce, gdzie ludzie czekali na otwarcie wyglądało tak:
Ludzi przybywało z każdą chwilą, aż tuż przed godziną zero wyglądało to gorzej niż na filmach z otwarcia Biedronki w Łodzi. Wszyscy tłoczyli się tak, jak wtedy gdy w Lidlu rzucili Crocsy za 7 dyszek, aż w końcu, kiedy nadszedł czas, podnieśliśmy linę (Bartek wcisnął się na miejsce w pierwszym rzędzie tego widowiska) i pobiegliśmy przed siebie. Nie wiem właściwie za czym ludzie tak pospieszyli, ale nie chciałam być gorsza i też pobiegłam. Niestety - źle trafiłam, bo wylądowałam na sali z ceramiką. Za to Bartka instynkt zadziałał lepiej i udało nam się znaleźć kilka ciekawych rzeczy.
Najbardziej zadowoleni jesteśmy chyba za Scrabbli. Dałam 10 koron (czyli około 5 zł) za całkiem nowe opakowanie. Nie pomyślałam jednak, że to przecież wersja norweska, z ich literami, ale myślę że jakoś temu zaradzimy (może po prostu dorysuję ogonki do kilku a i e ;)). Poza tym upolowaliśmy piękny, nowy, wiklinowy kosz, który Bartek już zaanektował do zasadzenia ziół, nową deskę do prasowania, książki i kilka innych drobiazgów. Wszystko w śmiesznie niskich cenach i to nawet porównując z polskimi. Poza tym, że zapłaciliśmy naprawdę niewiele za fajne, ładne rzeczy, to jeszcze mamy satysfakcję, że udało nam się je upolować :)
Na pierwszym loppemarkecie w Voldzie upolowałam lampkę nocną za niecałe 5 zł, więc naprawdę czasem można dostać prawdziwą perełkę za niewielkie pieniądze. Może gdybym bardziej zwinnie się poruszała upolowałabym coś lepszego :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was serdecznie :)