Wyobraź sobie taką scenę: biegniesz plażą, słońce kilkadziesiąt minut temu podniosło się znad horyzontu, więc teraz oślepia Cię, ale w dali możesz dostrzec długowłosą blondynkę, wpatrującą się w morze. Powoli odwraca się w Twoją stronę, uśmiecha delikatnie i patrząc Ci w oczy mówi po prostu cześć.
Kiedy szłam dziś na uczelnię minął mnie rowerzysta. Powiedział mi przelotne hei i pojechał dalej. Kiedy doszłam na przystanek, tuż za mną wkroczyła młoda dziewczyna, na oko w moim wieku, i uśmiechnęła się do mnie od ucha do ucha. Kiedy jechałam już autobusem, kilkanaście metrów przed którymś przystankiem z kolei, chodnikiem szła dziewczyna z wózkiem. Machnęła kierowcy, żeby się zatrzymał. Stanął tak, że drzwi znalazły się tuż przy nich, mimo że do przystanku mieliśmy jeszcze kilka dobrych metrów.
Wiecie, to taka zwykła ludzka uprzejmość, a jak cieszy. Ta pierwsza sytuacja to wcale nie scena ze snu, serialu Californication czy amerykańskiego filmu. To scena z mojego wczorajszego poranka. Wiem, sielanka, no co zrobisz jak nic nie zrobisz. Rzecz jednak nie w samej blondynce, a w tej jednej, banalnej rzeczy.
Po prostu cholernie przyjemne jest odbieranie takich uprzejmości od obcych ludzi. Za każdym razem mocno mnie to dziwi i w tym zdziwieniu miesza się radość, że ludzie są fajni i smutek, że takie rzeczy mnie dziwią. A nie powinny!
Zwykły uśmiech, powiedzenie cześć komuś tylko dlatego, że mieszkamy w jednej miejscowości, miły gest. Takie rzeczy cudownie robią mi dzień. I wiecie co? Tak sobie myślę, że fajnie będzie też zrobić dzień komuś innemu.
Genialne jest kiedy się tu zgubisz. Za rękę każdy zaprowadzi Cię do celu, choćby się śpieszył i musiał nadłożyć drogi. Albo przynajmniej pokaże mapę w telefonie.
OdpowiedzUsuń