Wiem, że się stęskniliście i pewnie z niepokojem, obgryzając paznokcie czekacie na najświeższe wieści od nas. Chciałam Wam napisać wzniosły, patetyczny i do bólu poważny post o naszych planach na przyszłość, ale musicie się z tym wstrzymać, bo... byliśmy na baletach.
Ale nie był to zwyczajny balet. Był bardzo wytworny. Wiecie, suknie z kryzami, złocone szaty mężczyzn, kunsztowne wnętrza i tiulowe halki. Do tego wszystkiego jeszcze wróżka w błyszczącej poświacie, stangreci, dyniowata kareta i szklane pantofelki.
Tak, byliśmy na Kopciuszku :)
Bartek zrobił mi niespodziankę i zabrał mnie na spacer do Opery, twierdząc przez całą drogę, że chce w końcu wejść na jej dach (dziwnie się złożyło, bo byli tam wszyscy nasi goście, ale Bartek nie). W życiu bym się nie domyśliła, że to podstęp i wieczór spędzę zamiast leżąc na kanapie (na co akurat tego dnia miałam największą ochotę), to siedząc na operowym balkonie, wpatrzona w losy Kopciuszka przedstawione za pomocą tańca.
I wiecie co? To zdecydowanie lepsze niż gapienie się w serial, nawet ulubiony.
Przyznaję, nieco zawstydzona, że to był mój pierwszy raz z klasycznym baletem. Nigdy wcześniej nie byłam na takim spektaklu, właściwie nie uważałam tego za nic interesującego. Ponieważ jednak nasz norweski jest (jeszcze!) na takim poziomie, że niczego innego niż mowa ciała byśmy nie zrozumieli, to była najwłaściwsza opcja (myślę, że właśnie dlatego Bartek wybrał akurat ten spektakl, chociaż kto go tam wie, może jest ukrytym wielbicielem baletu lub prędzej - baletnic). I to był strzał w dziesiątkę!
* sala była zapełniona dziećmi. Nie było żadnej wycieczki szkolnej ani zorganizowanej grupy, tylko ogromna liczba rodzin z dziećmi. Ja wiem że to bajka dla nich właśnie, ale ta ilość była dla mnie naprawdę szokująca :) Co ciekawe - ani jedno nie płakało, nie rozrabiało, nie było widać (przynajmniej po tych wokół nas) znudzenia, choć to były dzieciaki nawet czteroletnie.
* można było spotkać chyba każdy rodzaj stroju. Widziałam zarówno panią w adidasach i bojówkach, chłopaka w koszulce, porwanych dżinsach i vansach, jak i kobiety w bardzo eleganckich sukniach, mężczyzn w pełnych garniturach. Po nikim z wymienionych nie było widać zażenowania (całe szczęście, dzięki temu nie czułam się dziwnie w tiszercie, bo przecież wyszłam tylko na spacer!). Najsłodziej wyglądały małe dziewczynki w tiulowych, a'la baletowych spódniczkach, a zwłaszcza jedna, której mama ubrana była w identyczną spódnicę :)
* ludzie masowo klaskali po utworach i solówkach. I nie były to oklaski pojedynczych osób zawstydzonych, że nikt nie chce tych braw podjąć, tylko nieskrępowane klaskanie całej sali. Wydaje mi się więc (patrząc również na poprzedni punkt), że nie mają tak sztywnych, dystyngowanych zasad zachowywania się w teatrze czy operze. Albo nauczycielka od wiedzy o kulturze nie przypominała im o nich na każdym kroku :)
Ukradkiem zrobiłam zdjęcie (kalkulatorem) Kopciuszka w czasie ślubu, tylko nie mówcie nikomu! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi Czytelniku, będzie mi bardzo miło, jeśli skomentujesz mój tekst. Nawet jeśli się ze mną nie zgadzasz. Jeśli tak jest - bardzo chętnie przeczytam o Twoim punkcie widzenia, ale nie obrażaj, nie mów, że jestem głupia, uderzyłam się w głowę albo rodzice mnie nie kochali.
Enjoy :)